𝐄𝐠𝐢𝐥𝐨𝐠

247 28 19
                                    

Opustoszałe korytarze lecznicy dźwięcznie niosły dźwięk szybko stawianych kroków

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Opustoszałe korytarze lecznicy dźwięcznie niosły dźwięk szybko stawianych kroków. Było zimno, ciemno i przygnębiająco, a huczący o okna wiatr ze śniegiem sprawiał, że cały budynek jakby trząsł się z każdym podmuchem. Nikt pewnie nawet nie wiedział, że do tej lecznicy wlazł, co było tak naprawdę dobre – nikt nie musiał wiedzieć, co zamierzał zaraz zrobić. Po drodze nikt go nie mijał. Nie spotkał ani żadnej pielęgniarki ani lekarza, którzy mogliby zainteresować się, czemu jest cały we krwi i czemu jest tak blady, mimo tak niskiej temperatury. Oczy błyszczały mu złowrogo, a gdy w końcu otworzył odpowiednie drzwi, Nikita spoglądnął na niego z przerażeniem, ale słowem się nie odezwał.

Patrzył tylko na Zhongli'ego w ciszy, nie ruszywszy się ni o centymetr. Liyuejczyk pozwolił sobie zamknąć za sobą drzwi powoli, po cichu, by nikogo nie zaalarmować. Nikita bał się cokolwiek zrobić. W Sali nie było nikogo oprócz nich. Poza tym, gdzie miał uciekać? Nogi miał połamane, ręce obite, a cały był obolały i niezdatny do większego wysiłku. Zhongli na pewno nie przyszedł z nim tak o, porozmawiać – a mieli przecież razem z Ajaxem wrócić do siebie. W momencie zrozumiał. Oczy rozszerzyły mu się w popłochu, odrzucił kołdrę i z łoskotem upadł na lodowate płytki. A Zhongli nadal stał w progu, sztywny od złości i brudny od krwi, która nie robiła na nim większego wrażenia.

– Błagam, ja niczego im nie kazałem! – rzucił rozedrganym głosem, czołgając się do okna, na jego szczęście niezakratowanego. – Nic im nie powiedziałem! To nie moja wina!

Brunet zmierzył go paskudnie wściekłym wzrokiem. Postawił parę kroków przed siebie, ale jeszcze wcześniej podstawił krzesło pod klamkę. Nikita zaczął łkać.

– Nie podchodź! To nie przeze mnie!

Brzmiał tak żałośnie, że w Zhonglim jeszcze bardziej się zagotowało, a w ręku pojawiła się jego lanca, świecąca w ciemnicy pomieszczenia. Nie musiał jakoś mocno się starać, by trafiła ona w stopę Nikity, tym samym przyszpilając go do ziemi. Facet ryknął z bólu, aż głos mu się zdarł. Płakał, darł się, krzyczał, a gdy liyuejczyk złapał go za włosy, drapał go po dłoniach, bo tyle mógł zrobić.

– ZOSTAW MNIE! JA NIC-

Jednym, pewnym ruchem walnął jego głową o ziemię. Polała się krew, dźwięk łamanego nosa nie był słyszalny przez huk wiatru.

– Proszę... – dał radę jeszcze wydusić.

Zhongli owinął mu palce wkoło szyi i ścisnął je tak mocno, że szybko skóra Nikity zrobiła się fioletowa. I tak słuchał, jak się dławił śliną, wierzgał nogą, widział jego załzawione oczy, ale jego uścisk stawał się coraz silniejszy.

Nie zdążył go udusić. W pewnym momencie trzask kości go oprzytomnił, a drgające ciało Nikity stało się kompletnie bezwładne. Popatrzył na niego jeszcze chwilę z niezadowoleniem, całego w ślinie i pocie, jednak szybko się znudził. Otworzył okno. Wyciągnął jego ciało na zewnątrz, zostawiając za sobą krwisty szlak.

Następnego dnia Nikitę znaleziono na skraju lasu, rozszarpanego przez psy. Zhongli'ego więcej nikt nie widział. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
⟬✓⟭ Marazm ludzi wiecznych | Zhongli x TartagliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz