• X •

435 31 76
                                    

Minęło kilkanaście ciężkich dni w szkole. Parę trudnych walk ze złoczyńcami. Niewiele spotkań z przyjaciółmi. Jeszcze mniej wolnego czasu. I zaledwie garstka patroli. Właśnie... Nie było ich zbyt dużo, a jednak podczas nich pojawiła się chmara uśmiechów, masa spojrzeń w oczy i tysiące słów. Czasami były to słowa głębokie a czasami całkiem błahe, opowiadające o wszystkim, jak i o niczym. Jednak każde słowo bez wyjątku było przepełnione miłością, bo płynęło z serc, które pragnęły bić w tym samym rytmie, choć nie mogły się zsynchronizować. Zbliżyli się do siebie. Oboje to widzieli, jednak żadne z nich nic o tym nie wspomniało, a jedynie zbliżało się jeszcze bardziej. Lecz prędzej czy później granice musiały się ukazać. Ich relacja była jak powstrzymywanie upływu śliny podczas jedzenia cytryny. Nawet gdyby starali się ze wszystkich sił, to nie udałoby im się powstrzymać miłości, która z nich upływała.

 Godzina wcale nie była aż taka późna, ale noc nie należała do tych ze złotą cierpliwością. Nie zważała na porę i już chwaliła się swoimi zjawiskowymi konstelacjami gwiazd. Czarny Kot siedział sam otoczony jej urokami. Obserwował przechodniów idących (jak przypuszczał) do domów. Jedni byli szczęśliwi, może cieszyli się, że w końcu spędzą czas z rodziną, albo radowała ich myśl o odpoczynku. Drudzy byli bardzo zmęczeni, może pracą, a może życiem. Pozostałe twarze wyrażały czystą obojętność, nie dało się z nich odczytać jakie uczucia trzymają w środku, a może one były po prostu czystą obojętnością. Z braku ciekawszych myśli zastanawiał się, z kim się utożsamia, kiedy wraca do domu. Kiedyś była to radość. Nie mógł się doczekać, kiedy opowie mamie o tym, jak z Chloe bawili się w chowanego po całym hotelu. Może nie wychodził często, ale sam dom kojarzył mu się ze szczęściem. Lecz teraz na myśl o domu odczuwał czystą obojętność. I może to śmieszne, ale ten głupi dach, na którym teraz siedział, wydawał mu się bardziej domowy od jego własnego domu. Wielka willa nie okazywała już nic prócz obojętnej twarzy jego ojca. Odejście mamy go zniszczyło. Adrien nie winił za to ojca, ale przecież zawsze został mu on - jego syn. Jednak on zamknął się nawet na niego i pozwolił pochłonąć się pracy. Dach był przytulniejszy. Nie ukrywał, że to zasługa Biedronki. To tu dzieliła się z nim swoim ciepłem. Posyłała mu czułe uśmiechy. Mówiła mu, jaki jest ważny. Nawet śmiała się z jego żartów (tych najgorszych), by tylko go uszczęśliwić. Zdarzało się też nawet, że przynosiła mu różne pyszności. Czasami krzyczała na niego za wygłupy podczas walki z akumą. Ale dbała o niego. Nie zawsze było kolorowo, lecz powodowała, że jego życie stawało się szczęśliwe. Sprawiała, że przestawał czuć się obojętny światu.

Jak to się działo, że jakimś cudem każda jego myśl koniec końców kończyła się na niej? Nie miał pojęcia. Ale cóż poradzić, był tylko Małym Kotkiem, kochającym Swoją Panią.

Usłyszał charakterystyczny dźwięk jo-ja. Ożywiony rozglądnął się dookoła, szukając źródła odgłosu. Biedronka ukazała mu się na przeciwnym dachu. Jak to dobrze, że doskonale widział w ciemności, bo w porównaniu do niego, ona go nie dostrzegła. Niepewnie zarzuciła jo-jem przed siebie i wylądowała obok Kota.

— Gwiazdy cię do mnie przyprowadziły, Kropeczko? — zapytał Czarny Kot, zanim dziewczyna zdążyła mu odlecieć. Biedronka podskoczyła ze strachu, bo nie spodziewała się tu teraz Czarnego Kota, a naprawdę ciężko było go dostrzec. Gdyby nie świecące zielone oczy, byłby niemal niewidzialny w tej czarnej nocy.

 —Raczej pech, Kotku — odpowiedziała, drocząc się z nim. Wyszła na krótką chwilę zaspokoić swoją tęsknotę za nocnym niebem, ale w końcu była sobota i nic się nie stanie, jak zostanie jeszcze chwilkę... Usiadła więc blisko Kota, tak że stykali się ramionami,  i tak jak on oparła się plecami o komin. Na usta Biedronki wkradł się uśmiech.

— Przysięgam, że kiedy tak się uśmiechasz, świat po raz kolejny mi się wywraca.

— Kocie, przestań.

I'd rather lie // MLBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz