Rozdzial 6

151 9 0
                                    

Obudziłam się jakieś cztery godziny później. Słońce powoli zachodziło za horyzont rysując szalone wzory na ścianach pomieszczenia. Oczy piekły mnie od płaczu a policzek - dalej czerwony po spoliczkowaniu przez mezczyznę- był odciśnięty od wytłoczeń na skórze kanapy.
O dziwo nie byłam w bibliotece sama sama. Po mojej prawej siedział Carl.
Jego ojciec nazwał mnie dziwką i suką a on dalej przy mnie był. W sumie słodkie... i kochane.

- o już wstałaś.- powiedział głaszcząc mnie po głowie.
Obrócilam się na plecy i uśmiechnęłam  do niego.

- nie przejmuj się mną. Poradzę sobie - powiedziałam

- nie, to ty nie  przejmuj się moim ojcem. Czasami naprawdę jest debilem. - dodał patrząc mi w oczy.
Była to jedna z chwil która mogła trwać wiecznie

- ale ja naprawdę jestem suką... Rick jest cudownym człowiekiem a ja nie przejęłam się tym że mógł wtedy zginąć.- odparłam czujac jak znowu łzy płynęły mi z oczu. Natychmiast je otarłam i przestałam płakać - łzy to emocje a tych nie wolno pokazywać.

Wiedziałam że teraz to już mogę pożegnać się z zaufaniem grupy.
Ucieknę przy najbliższej okazji.

- Jak twoja kostka?- spytałam Carla przypominając się że istnieją też prawdziwe problemy - nie tylko te zakorzenione w mojej głowie.

- trochę boli ale mam nadzieję że jeszcze dzień/dwa i się zagoi- odparł chłopak.
Siedzieliśmy tak aż usłyszałam kroki na korytarzu.

Po chwili w drzwiach stanął szeryf.

- Synu. Wyjdź z tąd. Nie masz prawa przyjaźnić się z tą - wskazał na mnie palcem - głupią sierotą. - powiedział patrząc chłopakowi w oczy po czym wyszedł z pomieszczenia.

- nie- odparł Carl. Spojrzałam na niego zdziwiona tak samo jak jego ojciec.
Skuliłam się na kanapie jeszcze bardziej czując na sobie wzrok szeryfa. Ostatnie czego teraz chciałam to z nim zadrzeć jeszcze bardziej.

-To przez nią twoja matka i moja żona zginęła. Gdyby miała choć krztynę odwagi pomogła by nam w zabijaniu sztywnych ale nie. Jak zawsze musiała znaleźć się tam gdzie bezpiecznie. - odparł podchodząc do mnie.

Spojrzał mi głęboko w oczy po czym powiedział:

- nienawidzę cię rozumiesz? Myślałem że żałujesz ale ty owinęłaś sobie mojego syna wokół palca i wczoraj przejrzałem na oczy. - spoliczkował mnie ponownie.

- Zostaw ją tato!- powiedział Carl stając między mną a mężczyzną.
- Pójdę z tobą ale nie rób jej krzywdy.- dodał patrząc na mnie ze smutkiem w oczach.

Nie miałam do niego żalu ale słowa Ricka zabolały mnie , i to cholernie. Do teraz przeżywałam stratę rodziców i wiedziałam co przechodzą oboje.

Kiedy usłyszałam kroki ich dwójki na dole sama zeszłam po schodach najciszej jak umiałam, chwyciłam nóż leżący w przedpokoju i wyszłam z domu. Skierowałam się w stronę lasu po drugiej stronie wsi i zabijalam Zombiaki. Zabijalam je żeby sobie ulżyć. Byłam jak w transie szłam i nie zwracałam na nic uwagi. Kiedy znalazłam się już prawie w środku lasu i dźwięki zombie całkowicie ustały opadłam z sił. Usiadłam na suchej ściółce i zaczęłam płakać. Straciłam wszystko. Rodziców, chłopaka, a także mężczyznę którego uważałam za ojca. Na polance pojawił się szwędacz i bardzo dobrze go widziałam ale olałam go. Nie chciałam już żyć. Nie miałam po co.

~~~~~~~~~~

Dziękuję wam za przeczytanie ~ Vic

walkers are everywhere...  •Carl Grimes 18+•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz