Chapter One

43 4 5
                                    

                             𝙻𝚒𝚝𝚎𝚛𝚊𝚝𝚒- 𝚝𝚑𝚘𝚜𝚎 𝚠𝚑𝚘 𝚕𝚘𝚟𝚎, 𝚛𝚎𝚊𝚍, 𝚊𝚗𝚍 𝚌𝚘𝚖𝚖𝚎𝚗𝚝 𝚘𝚗 𝚕𝚒𝚝𝚎𝚛𝚊𝚝𝚞𝚛𝚎.



 Może to była wina lata, czy może po prostu beznadziejności mojej pracy, ale ten lipcowy dzień nie mógł bardziej się dłużyć. Leniwie zerknęłam na ekran komputera, w rogu wyświetliła się godzina, która tylko mnie zdołowała.

-Jeszcze dwie godziny- Westchnęłam ciężko. Piętnasta była zawsze krytycznym momentem każdego dnia, słońce agresywnie pchało się przez okna, a starsi pracownicy, na poważnych stanowiskach (moje takim nie można nazwać), sprężystym krokiem wychodzili do domu.

-Maggie?

Usłyszałam zza pleców dobrze znany głos. Odwróciłam się na fotelu i spojrzałam na postać w drzwiach.

-Tak Vivien?- Zapytałam trochę za wysokim totem.

 Vivian nigdy nie dała mi pretekstu, aby uważać ją za stereotypową szefową, której jedynym zajęciem jest uprzykrzanie ci życia, ale jej obecność zawsze dziwnie na mnie wpływała. Momentalnie prostowałam plecy i starałam się mówić z nienaganna dykcją tak jakbym miała coś do udowodnienia. Może miałam coś do udowodnienia? Że wiem co tu robię i nie żałuje lat poświęconych na nauce tylko po to, aby teraz pisać maile, przynosić kawy i stawiać przecinki w książkach dziecięcych.

-Mam dla ciebie duży projekt, jesteś zainteresowana?- Zapytała jakby od niechcenia, ale jedyne co teraz miałam w głowie to ogromne zielone światło, które krzyczało "Dalej! Dalej! Dalej!".

-Jasne!- Powiedziałam jakbym co najmniej wygrała w totka.

Vivien wyglądała na zaskoczoną, tak sądziłam bo jej kamienna twarz rzadko zdradzała cokolwiek, ale tym razem jej perfekcyjnie wymodelowane brwi podniosły się, a przynajmniej tak mi się wydawało. Chciałam zawsze być taką kobietą jak Viv- Tajemnicza piękność, zawsze ubrana w kosmicznie wysokie szpilki i doskonale skrojone garnitury. Podziwiałam ją, bo ze mnie można było czytać jak z otwartej księgi. Gdy tylko się złościłam oblewałam się wściekłym rumieńcem, zawsze jak się stresowałam to zajmowałam czymś ręce, rwałam serwetki czy wyciągałam nitki z podartych dżinsów. Wniosek był jeden -Do pokera się nie nadaje.

-Przeczytasz maszynopis jednego z naszych autorów, dodasz komentarze, sugestie, poprawisz gdzie trzeba będzie poprawić. Planowana premiera jest na początek jesieni więc czas nas goni, a wszystko musi być idealne. Rozumiesz, że to bardzo duża odpowiedzialność?- Zapytała tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.

Czekałam na to, odkąd zaczęłam tu pracować to liczyłam na właśnie taką okazję. Mam duże pole do popisu i pokażę, że nie jestem dzieckiem z dorosłą pracą tylko faktycznie zapracowałam na swoje miejsce. Nie wiem komu chciałam coś udowodnić, każdy mi zawsze mówił, że jest ze mnie dumny i gratulował mi osiągnięć. Też byłam z siebie dumna, chyba powinnam być.

-Nie ma sprawy.

Posłałam jej swój biznesowy uśmiech i swoją gotowość zaprezentowałam kładąc ręce na biurku. Jedna z niewielu rzeczy jakie pamiętałam z lektoratu o mowie ciała.

Vivian bez słowa wyszła z biura po czym wróciła ze stosem papierów spiętych dużym czarnym klipsem. Położyła kartki przede mną i nie mogłam odwrócić wzroku od jej dłoni, miała długie, smukłe palce zakończone paznokciami pomalowanymi w stylu "french". Spod jej palców wyłonił się tytuł przyszłej książki -"Zbrodnia i szampan". Ledwo się powstrzymałam od przewrócenia oczami, już po tytule wiedziałam, że napisał ja jakiś denny, pisarz, w średnim wieku, który uważa tylko swoje prace za wybitne i pewnie myśli, że zrewolucjonizował literaturę kolejnym przewidywalnym kryminałem. Fantastycznie.

LiteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz