Chapter Six

25 2 20
                                    

Stałam przed lustrem w moim pokoju i obserwowałam swoje ciało. Miałam na sobie dziurawe dżinsy w stylu vintage i czarny t-shirt z Hard Rock cafe - stylizacja idealna na koncert jakiejś nieznanej kapeli. Betty mówiła, że grają tragicznie, ale w fajnym miejscu i gitarzysta załatwił nam darmowe piwo. Bogowie tindera znają jednak litość.

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

-Proszę.

Do pokoju weszła Martha nadal w fartuchu pielęgniarskim. Niekiedy zastanawiałam się, czy ma inne ubrania.

-Wychodzisz gdzieś? - Zapytała z pewną ostrożnością. Praktycznie mnie wychowała, a nadal nie wiedziała, jak się przy mnie zachowywać. To moja wina.

-Tak. - Odparłam krótko poprawiając swoje włosy w lustrze.

Patrzyła dłuższą chwilę na mnie, zadrżała jej broda i otworzyła usta, żeby mi coś powiedzieć. Szybko je zamknęła, po czym przyłożyła do nich swoje palce.

-O co chodzi? - Zapytałam i spojrzałam na nią.

-Wyglądasz jak ona.

Zamarłam. Zacisnęłam dłonie w pięści i czułam, jak moje knykcie zbielały.

-Prze...

-Musiałaś? - Przerwałam jej.

Łzy zbierały się w jej oczach. To mnie nie powstrzymało od wściekłości, która się coraz bardziej we mnie wzbierała.

-Możesz już wyjść? - Zapytałam sucho, mój wzrok powrócił do lustra.

-Nie wrócę na noc, nie czekaj. - Dodałam, gdy zamykała drzwi.

Wiedziałam, że to nieprawda, ale nie chciałam ryzykować, że będzie mi pisać sms albo, co gorsza, czekać za mną.
Ty skończona idiotko. Co ona ci zrobiła? Wzięła cię pod swój dach jak miałaś trzynaście lat, karmiła cię i zawoziła do lekarza. Zero wdzięczności, nie umiesz chociaż udawać miłej? Czemu nie umiesz jej okazać miłości?

Rozumiałam, czemu moja matka z taką łatwością mnie od siebie odpychała. Wiedziała, że i tak będę wracać. Tak jak Martha czekała, aż będę jej potrzebować.

Patrzyłam na siebie z obrzydzeniem.

Moje czarne loki do złudzenia przypominały jej niesforne krótkie włosy. Jej skręt inny od mojego, ale w tym samym głębokim odcieniu czarnego. Czułam, jak uginają się moje długie nogi, które niestety zawdzięczałam jej.

-Była taka wysoka. - Pomyślałam.

Pamiętam, jak zadzierałam głowę, aby spojrzeć na nią, na ten piękny posąg, którego obecność wzbudzała w człowieku chęć wyprostowania się, aby chociaż trochę dorównać jej dostojności. Teraz mogłabym spojrzeć jej w oczy, nawet nie podnosząc brody. Nie doczekałaś się tego. Rozprostowałam moje długie palce, które jedynie różniły się brakiem ogromnego pierścionka na środkowym palcu. Tamtego dnia jego czerwony kamień wręcz świecił wśród białych kafelków naszej łazienki.

Poczułam jak po moim policzku spływa łza. Otarłam ją wściekle i spojrzałam znowu na siebie.

To twoja kara za Marthę, przyjrzyj się sobie.

Tym razem zobaczyłam coś innego niż się spodziewałam. Myślałam, że zobaczę ją, ale stałam tam ja. Moja skóra - idealna mieszanka mojego ojca i jej - miała ciepły karmelowy odcień. Natomiast jej była ciemna, jak jej ulubione espresso. Miałam oczy w kształcie migdałów, nie tak jak ona duże i okrągłe, mocne rysy twarzy zamiast jej okrągłych policzków, usta zaciśnięte, gdzie ona miała rozchylone wargi zawsze gotowe, żeby coś powiedzieć. O ironio, to ja gadałam, a ona milczała. Łączyło nas tyle samo, ile różniło.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 18, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

LiteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz