Rozdział 8

5K 181 30
                                    

Pov: Marcello

Wtedy umarłem naprawdę, dziś jestem tylko martwy w środku.

Piątkowa noc, na niebie wisi księżyc w pełni. Ostatnim miejscem, w którym chciałbym się znaleźć jest szpital. Nie znoszę tego miejsca. Od lat go unikałem, a dzisiaj jestem w nim z powodu dziewczyny i mojej głupoty. Prawie czwarta w nocy, ulice puste. Latarnie częściowo wyłączone. Tak jakby ta wyspa po drugiej/trzeciej w nocy umierała. Wszedłem do pomieszczenia, kierując się w stronę schodów. Na piętrze panowała cisza i spokój, co było przygnębiające. Odnalazłem wzrokiem Matteo, który siedział na krześle przed salą. Był pochylony i miał dłonie we włosach. Podszedłem do niego w miarę szybkim tempie.

- Jak ona się czuje? - zapytałem, dziwnie zachrypniętym głosem. Ciężarówka uderzyła w bok, centralnie w jej stronę. Tak jakby kierowca wiedział, że ona tam siedzi. Miała więcej obrażeń niż ja.

- Tak sobie. Ma złamaną rękę, kilka ran na twarzy i narazie jest nieprzytomna.

- Można do niej wejść?

- Chyba tak. - powiedział.

Przytaknąłem, otwierając drzwi, sekundę później je zamknąłem. Leżała na łóżku z zamkniętymi powiekami. Oparłem się o ścianę, patrząc na okno przede mną. Gdybym się zatrzymał albo chociaż szybciej spojrzał w prawo. Nic takiego by się nie wydarzyło. Prawdopodobnie doszło by do ulicznego wyścigu i strzelaniny, ale na tym by się skończyło. Elena byłaby cała. Pewnie odpowiadałaby mi tymi sarkastycznymi tekstami albo bylibyśmy w hotelu. Obojętnie gdzie, jednak razem.

- Nie daj się zniszczyć. - mruknąłem, wychodząc z pomieszczenia. Będzie pod opieką Matteo, a ja muszę się rozprawić z osobą, która prowadziła ciężarówkę.

- Powinienem być za kilka godzin. - odrzekłem do brata. Ten patrząc na mnie sceptycznie, przytaknął głową. Skierowałem się w stronę łazienki. Zdjąłem torbę z ramienia, rzucając ja na podłogę. Ostatni raz patrząc w lustro, odkryłem kawałek koszulki. Kilka małych odłamków szkła, rzekomo z szyb wbiły mi się w brzuch, tworzyły smugi zaschniętej jak i tej świeżej krwi. Zaciskając szczękę, wyjąłem szkła. Przerwałem koszulkę, mocząc ją w zimnej wodzie. Przyłożyłem do ran, cicho sycząc z bólu. Z drugiej strony nie był aż tak bardzo, że nie mógłbym go wytrzymać. Oczyszczając wszystkie rany, trzymałem już w rękach drugą koszulkę, którą zamierzałem założyć. Zanim się zorientowałem, drzwi od łazienki zostały otwarte, ukazując w nich pielęgniarkę. Jej wzrok padł na mój brzuch, zakryła sobie usta, dłonią.

- Trzeba to opatrzyć i doprowadzić do porządku. - powiedziała, powoli do mnie podchodząc.

- Nie trzeba, nic mi nie będzie. - wychrypiałem. Schowałem rzeczy do torby sportowej, którą zarzuciłem na ramię. Opuściłem pomieszczenie, kierując się do opuszczenia budynku. Lekki wiatr ostudzał moje zszargane nerwy.

Wybrałem numer Lorenzo. Odebrał po drugim sygnale, mimo, że był środek nocy.

- Już wszystko wiem. Przykro mi. - zacisnąłem usta w wąską linię, ignorując jego wypowiedź.

- Sprawdź kto prowadził ciężarówkę. Wysyłam ci numer rejestracyjny w wiadomości. Potrzebuje informacji na teraz. - przetarłem zmęczone oczy.

- Chwila, sprawdzam. - powiedział, zapewne szukając informacji w laptopie. - Kierowca nieznany, a samochód na 99% ukradziony. Właściciel ciężarówki zgłaszał sprawę na policję. Jednak osoba wraz z pojazdem zniknęła. Tak jakby rozpłynęła się w powietrzu. - powiedział smętnym tonem. Jednak był pewnie tak wkurwiony jak ja. Westchnąłem z przemęczenia. Na początku człowiek, który postrzelił Gabrielle, a teraz kierowca ciężarówki i nasz wypadek.

- Dobra, dzięki. Dam sobie radę. - miałem się rozłączyć, ale przerwał mi jego głos.

- Marcello, pamiętaj. Ofiary mogą być, ale żadnych śladów.

- Mówisz to, jakbyś mnie nie znał. Nigdy nie zostawiam śladów. - powiedziałem z udręką, po czym się rozłączyłem.

Oprócz schowanej broni i telefonu, nie miałem żadnych poszlak. Byłem w dupie. Wiedziałem, że muszę się zemścić. Riccardo zabije mnie, za ranną córkę. Będę musiał mu wcisnąć jakiś kit, że się przewróciła. Skierowałem się do miejsca zdarzenia, kilka zastępów policji i jedna karetka czekała na miejscu, zapewne ktoś zgłosił wypadek na skrzyżowaniu. Samochód stał w płomieniach.

Czyli nic nie zostanie z turkusowego camaro.

Szkoda.

Wszedłem do najbliższego baru, siadając przy ladzie. Zamówiłem whiskey, patrząc na najbliższy telewizor, który był ku mojemu nieszczęściu wyciszony. Gdy miałem odwrócić wzrok, moją uwagę zwróciła informacja wraz z pewną dziennikarką na miejscu zdarzenia. Była tam, relacjonowała sytuacje na żywo, w oddali było widać nasze auto. Czyli prawie wszyscy się dowiedzą. Nie znają naszej tożsamości, camaro było adresowane na Lorenzo, który jest kilkadziesiąt kilometrów stąd.

Przemknąłem dłonią po już i tak zmęczonych oczach, kierując się z powrotem do szpitala. Ona tam leżała, a ja się szlajałem po mieście.
Zemsta zostanie wykonana później. Jest ważna, lecz nie najważniejsza. Bianchi nie mógł się rozpłynąć w pierdolonym powietrzu, a tego dopilnuje.

Wychodząc za korytarza, nadal widziałem Matteo siedzącego przed salą. Ja także powinienem tam być. Chłopak pochylał się do przodu, trzymając w dłoni kawę. Usiadłem obok niego, opierając się o oparcie krzesła.

- Gdzie byłeś? - dopytywał.

- Musiałem załatwić jedną sprawę.. - urwałem w połowie zdanie.

- Nie wiem czy po tej sytuacji Maddalena będzie chciała za ciebie dobrowolnie wyjść. - pokręcił głową w niedowierzaniu.

- Nie przemyślałem tej sytuacji. Okej? Mogłem przewidzieć, że tak łatwo nam nie odpuści i prawdopodobnie zmieni samochód, aby nas zabić. - pociągnąłem palcami za końcówki włosów.

- Chociaż to cud, że żyjecie. - mruknął.

W tej sprawie miał rację. To był naprawdę jakiś cud, mogliśmy zginąć na miejscu. A jednak żyjemy. Już niedługo Emiliano poniesie konsekwencje swoich czynów. Ta akcja napewno będzie przemyślana, musi zginąć z mojej ręki.

- Wchodziłeś do niej? - spytałem, kierując wzrok na niego.

- Tak, kilka minut temu.

- I jak? Obudziła się? - dopytywałem.

- Bez zmian. Nadal jest nieprzytomna. - westchnął. - Lekarz zakazał kolejnych odwiedzin. - dodał smętnie.

- Nienawidzę jak ktoś mi czegoś zakazuje. - odparłem, podnosząc się z krzesła. Ostatni raz patrząc na korytarz, wszedłem do sali. Zamknąłem drzwi na klucz, podchodząc do okna. Oparłem się o parapet, patrząc centralnie na Elenę. Nawet nie miałem pojęcia po jaką cholerę tutaj przyszedłem. A jednak to zrobiłem. Nie chciałem z nią rozmawiać, bo wiedziałem, że nie będzie mnie słyszeć. Wolałem na nią tylko i wyłącznie patrzeć. Nadal leżała w tym samym miejscu, ciemne włosy opadały jej na policzki, a poranione ślady po wypadku na twarzy nadal nie znikały. Ale co mogłem się spodziewać, jak minęło dopiero z dwie godziny.

Stanąłem na równe nogi, wyjmując spod łóżka małe siedzenie. Usiadłem na nim, odgarniając jej włosy z twarzy. Nie mogłem się powstrzymać od tego czynu.

Była taka piękna...

I zaraz moja.

Związana frenezja 18+ [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz