Rozdział 19

2.7K 117 25
                                    

Pov: Marcello

Plan działania w kasynie był banalnie prosty. Tamtego dnia wyszliśmy z budynku prawie niezauważeni. Obyło się bez większości ofiar, a wina nie była nasza. Emiliano opuścił pomieszczenie z postrzelonym ramieniem, tym razem powodując moją satysfakcję.

Przez kilkanaście lat zbierałem informacje na temat konkurentów, wrogów czy zdrajców, a nawet osób, które w przeszłości mi zawinili.
Bianchi przekraczał możliwą granicę.
Jego sposób bycia wkurwiał mnie od początku jego istnienia i konfliktu ze mną. Znałem każde miejsca albo pomieszczenia w których przebywał. Jedynym ruchem mógłbym pozbawić go życia i sprawić aby stał się martwy. Jednak nie mogłem.
Musiałem wyciągnąć od niego informacje, których treści nigdy mi by nie podał.
Znając moją upartą naturę chciałbym mieć je podane na tacy. Swoją drogą jeden szczegół mojego planu był niedopracowany.

Miałem kilkanaście spraw na głowie. Nowy przywóz broni zniwelował jedynie moje przepuszczenia. Gdzieś był haczyk.

Jakaś sytuacja, która zdarzyła się w przeszłości, powtórzy się po raz kolejny, a było tak pięknie. Mimo, że nasze życie jest pełne rozczarowań i bagna, w którym siedzieliśmy i nie mogliśmy się z niego wydostać. Tak pochłaniała nas mafia.
Byliśmy w niej utknięci aż po sam nasz koniec.

Usłyszałem ciche pukanie do drzwi, a następnie ujrzałem Maddalenę w przejściu. Miała rozbiegany wzrok i lekko roztrzepane włosy.

- Dobrze się czujesz? Bo nie wyglądasz korzystnie.

- Słyszysz to pikanie? - spytała, opierając się o futrynę drzwi. Pokręciłem głową, wstając z fotela. Myślałem, że wymyśla, jednak im byłem bliżej głównych drzwi słyszałem je coraz bardziej.
Spojrzałem w kilka miejsc, nie widząc podejrzanych rzeczy, które mógłby wydobyć ten dźwięk.

- Ktoś puka do drzwi. - mruknęła.

- Możesz otworzyć, to pewnie Matteo. - powiedziałem beztrosko, idąc w stronę salonu. Pikanie coraz bardziej się nasilało, przez co musiałem sprawić skąd dochodzi ten dźwięk.

- Marcello.. - usłyszałem jej krzyk. - To nie Matteo. - ruszyłem w stronę drzwi, widząc trzy osoby ubrane w kominiarki.

Bo w tamtym momencie nawet nie pomyślałem aby mieć przy sobie broń.

Elena podbiegła w moją stronę, chowając się za moimi plecami.

- Cyrk na kółkach. - parsknąłem. - Cyrk odjechał, a klaunów zostawili. - dodałem, zakładając ręce na klatkę piersiową.

- Potrzebujemy kilku informacji. - jeden z nich zabrał głos.

- Jesteście w moim mieszkaniu i chcecie wyciągnąć ode mnie informacje? - uniosłem kpiąco brew. Ta cała sytuacja była pełna mojego rozbawienia. Wybuchłem śmiechem na absurd ich wypowiedzi.

- Tak. Pan Emiliano Bianchi mówił, że jesteście dobrymi znajomymi. Dlatego zadam wam kilka pytań, a wy musicie na nie odpowiedzieć, bo inaczej wasze ciała będą wynoszone w czarnych workach.

- Dobrze, że nie w różowych. - brunetka dodała swoje trzy grosze.

- To groźba? - spytałem kretynów w kominiarkach.

- Tak. - potwierdzili.

- Ojciec cię nie nauczył, że groźby są karalne? - odparłem, powoli podchodząc w stronę komody w holu. Moje ruchy były ledwie zauważalne.

- Jeżeli nie chcecie dać nam adnotacji, to dziewczyna wystarczy.

- Wiesz w czyim domu jesteś?

- Tak.

- Nie wydaje mi się. - szybkim ruchem otworzyłem szufladę, wyciągając z niej ostrze noża. Złapałem je do ręki, przekręcając w palcach. Zerknęli na mój ruch.

- Nawet nie próbuj. - ostrzegli.

- Nie za gorąco wam w tym kominiarkach? - Elena próbowała odwrócić sytuację na naszą korzyść. Odbezpieczyli broń, kierując je w naszą stronę. Byli za bardzo zdesperowani, nieumiejętnie kierowani przez Biachni. Prawdopodobnie przez zapowiedź kary.

Ku mojemu zdziwieniu rozległy się strzały. One miały być wstępem, początkiem. Choć zamiast nas, ucierpiały moje meble i pobliska ściana.

- Schowaj się. - warknąłem do Maddaleny. Jedynie kiwnęła głową, zmierzając w stronę mojego gabinetu, który był prawie najbezpieczniejszym miejscem w moim apartamentowcu.

- Sentymentalnie możecie już strzelać trafniej. - podpuszczałem ich. Stanęli jak wryci, nie wykonując absolutnie żadnego ruchu. - Jeżeli nie chcecie, ja to zrobię. - potwierdziłem swoje słowa, wykonując zamierzoną czynność. Zamachnąłem się i wbiłem ostrze w klatkę piersiową jednego z nich.

- Za wtargnięcie do mojego mieszkania. - odrzekłem, w kilku krokach znajdując się obok nich. Wyjąłem z jego ciała koniuszek noża, po raz kolejny wbijając go do połowy. Szkarłatna ciecz trysnęła na moje dłonie. Prawdę mówiąc byłem zdziwiony, że dwóch z nich nadal stało na swoich miejscach, nie pomagając wykrwawiającemu się koledze, choć był jeszcze żywy.

- Za zamieszanie. - wyciągnąłem ostrze z jednego człowieka, wbijając go w drugiego. Krzyknął z bólu, chcąc mnie powstrzymać. Nie było mowy.

- Za wszystkie szkody. - bowiem mógłbym wykonać trzy strzały i skończyć ich żywot na tym świecie, jednak zdecydowałem się na nóż. Dosyć bolesna śmierć.

Trzy pół żywe ciała leżały na podłodze, wykonując ostatnie funkcje życiowe. Ściślej mówiąc nie było mi ich szkoda. Życie w obrębie mafii nauczyło mnie wielu przydatnych rzeczy, ale na pewno nie współczucia i pokazywania dobrych uczuć w stronę drugiej osoby. Trzeba było trzymać swoje życie w ryzach, inaczej skończyłbym na dnie morza, jeziora albo w bagażniku jakiegoś samochodu.

Kiedyś sobie nie zdawałem z tego sprawy. Gdy byłem mały wolałem zajmować się wszystkim innym, byleby nie tym. Bo mafia nie była czymś, o czym mówiono otwarcie. Każdy z nas był inny. Jedno woleli się chwalić swoimi wybrykami, dotyczącymi ofiar, a drudzy woleli zachować to dla siebie.

- Już możesz wyjść. - krzyknąłem do brunetki. Ruszyłem w stronę łazienki, odkręcając wodę w kranie. Krew mieszała się z cieczą, tworząc całość.
Podniosłem wzrok na Elenę, która stała za moimi plecami i patrzyła na moje dłonie.

- Niczym słodki popiół. - szepnęła.

- Słodki? - uniosłem brew, wycierając czyste ręce w ręcznik. Zgasiłem światło, wychodząc z pomieszczenia.

- Tak. - przytaknęła, a w mojej głowie pojawiło się drugie dno tego słowa. Spojrzałem na zwłoki w holu, które będę musiał sprzątnąć i wywieźć do fabryki. Będą mieli honorowe miejsca.

- Będę musiał ponowić systemy zabezpieczeń tutaj. Ale nie jest źle, jeszcze żyjemy..

- Co za pocieszenie. - mruknęła, przewracając oczami.

- Myślałaś, że zginiesz? - uniosłem brew. Nie byłem pewny jej wypowiedzi, więc wolałem się spytać. Absurd tamtej sytuacji był komiczny, a Bianchi musi się postarać, aby zapracować na racjonalniejszych ludzi. Chcieli mnie zabić, choć potrzebowali informacji, aż sami stali się martwi.

- Nie. - zaprzeczyła. - Nie pozwoliłbyś na to. - powiedziała.

Powodując uśmiech na mojej twarzy.

Związana frenezja 18+ [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz