Rozdział V - Loża

411 51 19
                                    

Czy jesteś gotowa ponieść cenę?

Ciężar... potrafi być naprawdę przytłaczający...

Po latach. Po wielu latach... Mówię ci to szczerze.

Hermiona obudziła się nagle w środku nocy. Nie pierwszy raz śnił jej się ten sen. Krew. Mnóstwo krwi. Mroczna postać na tle ciemności o słodkim, słodkim głosie.

I ten głos mówił do niej rzeczy, które już słyszała. Rzeczy, które kiedyś już do niej ktoś powiedział. Ostrzeżenia, które okazały się nie być rzucane na wiatr.

Oddychając szybko, rozejrzała się po pustym pokoju. Automatycznie szukała czegoś znajomego, czegoś, co mogłoby dać jej choćby złudzenie bezpieczeństwa. Ale weekend się już skończył. Był poniedziałek. Cholerny poniedziałek i początek owutemów.

Chociaż wciąż jeszcze nie wstało słońce, Hermiona siedziała już w małym, prywatnym saloniku dołączonym do jej komnat, pijąc kawę.

Musiała jakoś zmitrężyć czas do śniadania, a potem, gdy już przyoblecze się w swój sceniczny kostium, udać do szkoły.

Nie wiedziała, czy ma na to siłę. czy ma siłę na cokolwiek. Po ich ostatniej burzliwej rozmowie, Snape unikał jej jeszcze skuteczniej, a ona powoli wpadała w panikę. Miała wrażenie, że w specyficzny dla niego sposób, nawet go to bawi.

Cholerny, stary....

Nietoperz. Zaczynała rozumieć, czemu go tak nazywali. Krwiopijca. Wampir energetyczny...

‒ Nad kim się teraz pastwisz? ‒ Wzdrygnęła się i odwróciła. Stał w progu jej pokoju. Nie miał zwyczaju pukać, a ona swój zwyczaj porzuciła i, idąc za jego przykładem, również wchodziła do jego komnat nieproszona. Doszła do wniosku, że albo nauczy go to ogłady, albo wywoła wojnę.

Na razie bliżej było tego drugiego...

‒ Nad nikim ‒ mruknęła, zdając sobie sprawę, że pewnie mamrotała cały czas pod nosem. Jego wszechwiedząca mina uświadomiła ją, że robiła to zbyt głośno, żeby nie domyślił się, kogo miała na myśli.

Czy zawsze już ją będzie karał?
Odsunęła krzesło, wstała. Była w jedwabnym szlafroku, który, jakże skromnie, sięgał jej aż do samiuśkich kostek.

‒ Naprawdę chcesz wiedzieć, o kim mówiłam? ‒ zapytała hardo, biorąc się pod boki. Ta jej bojowa postawa w akompaniamencie nocnego negliżu rozbawiła go do reszty, bo prychnął z kpiącym uśmieszkiem na wargach.

Sam był ubrany, wydawałoby się, w pełni uszykowany. W półświetle jednak dało się zauważyć, że podobna surdutowi szatę miał pomiętą, włosy były w nieładzie. Spał w ubraniu. W dodatku cuchnęło od niego brandy.

‒ Co ci to daje? ‒ zapytała, machnęła przy tym ręka wykonując szeroki gest. ‒ Rozrywkę? Mogę ci dostarczyć lepszej rozrywki niż doprowadzanie mnie do ostateczności w dzień moich egzaminów! Gwałtownym ruchem rozwiązała szlafrok i rozchyliła jego poły.

‒ Proszę bardzo ‒ krzyknęła. ‒ Ale ty mnie nie chcesz i nie tkniesz nawet małym palcem!

Patrzył się na nią z jedną brwią bardzo wysoko uniesioną.

Nie była naga. oczywiście, że nie była naga, na pokazanie mu się bez ubrania nie miałaby odwagi. Ale biała, koronkowa koszulka była tak cienka, że prześwitywało spod niej dokładnie to, co mogło prześwitywać. nawet w tak skąpym oświetleniu.

‒ Przyszedłem ci życzyć powodzenia, pani Prince ‒ powiedział chłodno po czym, zaszczyciwszy jej dekolt jeszcze jednym, przeciągłym spojrzeniem, wyszedł.

Cena za twoją duszęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz