A zakończenie było słodko-gorzkie...

49 2 0
                                    

SASUKE POV

      Kończył się sierpień, a z nim okres nieróbstwa, swobody, wolności i lenistwa. Jednak nie dla mnie ‒ ja od niepamiętnych czasów (prawie dwóch lat) jestem zmuszony do robót w obozie pracy. No, można ewentualnie powiedzieć, że ten okres się dla mnie skończy w październiku, bo (chyba) pójdę na studia, ale dziś nie o tym.
     Dziś nadszedł dzień sądu ostatecznego.
     Idę się ostatecznie pożegnać z Naruto. Zamotał moim życiem wystarczająco w ciągu kilku miesięcy, mi już wystarczy ekscesów, potrzebuję wytchnienia. To będzie koniec natarczywych wiadomości o każdej porze dnia z pytaniem czy mam chwilę się spotkać, tak o, dla zabawy, koniec opowiadań o dziwnych wypadkach, w które trudno mi było wierzyć, koniec ledwo wykonalnych planów, marzeń i aspiracji, którymi byłem zasypywany na każdym spotkaniu oraz koniec nieprzyjemności.
     Mam dość krępujących sytuacji (tu mogę się szczerze zaśmiać, wiedząc co nastąpiło potem), nieprzyjemności związanych z tym, na co on sobie w pewnych momentach pozwalał, ogólnego klimatu wykrzywiającego mi twarz w grymas i bycia maglowanym w domu. Powody są niedorzeczne, bo to brzmi jakbym chciał go pozwać do sądu za samo egzystowanie, ale lubię trochę po dramatyzować. Biorąc jednak po uwagę te kilka dobrych wspomnień, jestem lekko, leciutko, tylko leciusieńko rozdarty...
     Omawiam to w mojej głowie od dobrego miesiąca, wałkuję to w każdej wolnej chwili, ale serio nie wiem, czy podejmuję dobrą decyzję. Jeszcze niedawno byłem w stu procentach zdecydowany, teraz znowu te przeklęte pytania świdrują mi łeb (chyba mam to po matce)! Czy powinienem go tak rzucić w kąt, jak dziecko starą zabawkę? Czy on naprawdę jest czemukolwiek winien? Zapewne nie, ale wszystko co złe, to nie ja! Przecież nie przyznam się przed samym sobą, że to ja jestem toksyczny i zachowuję się źle w stosunku do niego! To nie tak, że z normalnego punktu widzenia ja podsycałem ogień, dolewałem do niego oliwy, a potem udawałem, że to nie jest moją broszką, a sobie i ludziom wokół wmawiałem, że wszystkiemu winien jest biedny chłopak, który chciał mnie poznać i któremu pewnie zrobiłem nadzieję na normalną znajomość. To wcale nie tak!
     To wszystko jest tak popaprane. W pewnym momencie nawet podsumowałem sobie w krótkiej notatce argumenty za i przeciw, żeby być pewnym, że podejmuję właściwe kroki. Tylko czemu rozpatruję to w takich kategoriach, które mnie nawet nie obchodzą, bo wisi mi czy mój chłopak będzie zazdrosny, czy nie, albo czy powinienem po kilku miesiącach rujnować znajomość, bo nie pasują mi rzeczy, które zapewne można przegadać i wszystko byłoby okej. W końcu od samego początku byłem negatywnie nastawiony na tę relację, a tylko kwestią czasu było to, co się tutaj stało. Od pierwszego spojrzenia w moją stronę miałem go dosyć, a gdy tylko się przedstawił chciałem zwymiotować. Powinienem mu odmówić od razu, a nie ciągnąć ten teatrzyk. Teraz muszę po sobie posprzątać, i gdyby było to tylko mycie garów, nie miałbym mordu w oczach, ale że wymagają ode mnie kulturalnej rozmowy, a nie krótkiego spierdalaj, to mamy problem.
     Zdecydowałem, raz na zawsze się zdecydowałem, że skończyło się udawanie ofiary i duszenie się w oparach niedziałających podrywów, przerośniętych ambicji i imitacji dobrego człowieka.
     I z bojowym nastawieniem, wyruszyłem w podróż, by zakończyć ten rozdział w moim życiu i zacząć na nowo, ramię w ramię z moim toksycznym ja (jednak przyznałem się przed samym sobą, no kto by się spodziewał)...

(...)

     Dusiłem się właśnie w oparach nie moich własnych toksyn, a smrodu rzeki latem. Trwały właśnie ostatnie momenty, kiedy mogłem zabawić się w dobrego przyjaciela, któremu chyba jednak nie przeszkadza, że jest podrywany, mimo bycia w pełnoprawnym związku i który chyba daje sygnały, żeby podrywać go bardziej. Tak mógłbym opisać to, co najprawdopodobniej myśli o mnie Naruto, tak więc taką maskę przyjąłem. Mimo tego, że napisałem mu wcześniej, że musimy o czymś bardzo, ale to bardzo, poważnie porozmawiać, to on wydawał się być w takim samym rozluźnionym i odprężonym stanie w jakim jestem zwykł go widywać. No, może jest troszkę bardziej spięty, niż normalnie, ale to chyba nie sprawka mojej wiadomości, a czegoś innego. Lekko mnie to przeraża, bo nadal nie wiem do czego ten dziwak jest zdolny, a coś widocznie planuje, inaczej by nie wiercił dziur w mojej twarzy tymi okropnie szeroko otwartymi ślepiami.
     Fetor wody efektywnie mącił mi w głowie. Opierałem się o barierki mostu, ze spuszczoną głową i oczami wędrującymi po mokrych glonach. Nade mną stał blondyn, mrucząc o kolejnej klasycznej książce, którą pochłonął w jeden wieczór. Zamienił się w jebanego książkoholika. Jak dobrze, że po dzisiaj już go nigdy nie zobaczę. Normalnie może bym udzielał się bardziej, niż ciche przytakiwanie, ale stanie nad Arakawą zwyczajnie mnie wykańcza. Nigdy nie lubiłem wody latem.
     Zapytałem się go grzecznie, czy możemy stąd iść, bo zaraz mi łeb rozsadzi od tego zapachu. W odpowiedzi otrzymałem tylko „Nie lubisz wody, Sasuke? Czemu?" Bo nie ma dżemu, cholera jasna.
     ‒ Nie muszę ci się spowiadać, czemu nie chcę stać nad rzeką. Ludzi tu jak mrówek, woda śmierdzi, a na dodatek słońce mnie przypala. Czemu nie poszliśmy do parku? ‒ warknąłem, podnosząc się znad balustrady. Nie patrząc na niego w pośpiechu usiadłem na najbliższej wolnej ławce. Dziwne, że w ogóle jakąś znalazłem w tym tłoku.
     ‒ No tak, ale nie musisz być też taki oschły. Co w ciebie dziś wstąpiło? To przez to, o czym chciałeś porozmawiać, tak? ‒ bingo! Nie, żartuję sobie, zwyczajnie nie jestem w humorze, ale mu tego nie powiem, bo wolę robić z siebie ofiarę, jak już ustaliłem między samym sobą, zanim wyszedłem z domu.
     ‒ Nie, nie ważne... Głowa mnie trochę boli, to może przez to. ‒ teatralnie złapałem się za czoło i syknąłem, mając nadzieję, że połknie haczyk.
     ‒ Jeśli średnio się czujesz, to możemy porozmawiać kiedy indziej, nie zmuszaj się. ‒połknął. Jaki on naiwny.
     ‒ Nie mów takich rzeczy, przecież to nie koniec świata, wytrzymam. Z cukru nie jestem! ‒ posłałem mu krzywy uśmiech, który miał popierać moje słowa, ale bardziej wyszedł z tego kolejny grymas. ‒ A co do rozmowy, możemy w sumie zacząć ten temat teraz, póki jeszcze mam na to chęci. Chociaż wydaję mi się, że ty też chcesz mi coś oznajmić.
     ‒ Skąd wiedziałeś?! ‒ aż wstał, zaskoczony, że potrafiłem się domyślić.
     ‒ Widać po tobie, wyglądasz jakby coś cię gnębiło i zjadało od środka. No, mów pierwszy, moja sprawa może jeszcze trochę poczekać, nie pali mi się.
     ‒ W takim razie... Chcę cię gdzieś zabrać, chodź za mną... ‒ tu wystrzelił ponownie w kierunku wody, ale nim się zorientowałem, mknął w stronę skweru pomiędzy okolicznymi kamienicami. Lekko mi to koliduje z planem, bo miałem się tutaj kręcić, a Deidara miał po mnie przyleźć w ciągu kilkunastu minut. Właśnie, cholera, on miał po mnie przyjść, a ja jeszcze nie załatwiłem wszystkiego z tym debilem! Jednym okiem skupiając się na pisaniu wiadomości do mojego chłopaka, że zmieniam miejsce pobytu, a drugim patrząc pod nogi jak i przed siebie, biegłem za Naruto, który zdążył się ode mnie mocno oddalić.
     ‒ Boże drogi, on ma chyba motor w tyłku...
     Kiedy w końcu oboje się zatrzymaliśmy, rozejrzałem się. Staliśmy pośrodku polany, która znajdowała się na uboczu. Aż dziwi mnie to, że w środku miasta uchował się taki zakątek. Jednak naszego położenia były dwa minusy. Pierwszy ‒ Deidara się napoci, żeby mnie znaleźć, a drugi ‒ jestem tu z Naruto sam na sam, oko w oko i wszystko się tu może wydarzyć. Po paru długich chwilach stania i przyglądania się sobie, odezwałem się, czując, że czas mi ucieka i chcę mieć już tę całą krępującą sytuację za sobą.
     ‒ Co chciałeś mi dziś powiedzieć? ‒ pożałowałem tych słów, jak tylko usłyszałem na nie odpowiedź. Mogłem tu przyjść, napluć mu w twarz, odwrócić się na pięcie i wyjść. Lepiej! Mogłem napisać mu wiadomość w stylu „zrywania przez telefon", a potem zablokować jego numer. Czemu nie poczekałem grzecznie na mojego chłopaka, który nie musiałby wysłuchiwać tego, co ja teraz, tylko powiedziałby „spierdalaj" za mnie? Po kiego grzyba ja się w ogóle tutaj fatygowałem? Jak na lenia, to całkiem pokomplikowałem sobie życie!
     ‒ Sasuke, ja cię kocham.
     Te słowa uderzyły we mnie niczym pocisk, wystrzelony z czołgu czy armaty, wielki, potężny, nie do uniknięcia.
     Nie wiedziałem jak się zachować, stałem i gapiłem się w przestrzeń, w głowie analizując jak w zasadzie do tego doszło. Spodziewałem się tego, tego przekazu, tych konkretnych słów nawet. Spodziewałem się, byłem prawie pewny, a nadal zbiło mnie to z tropu. Z moich ust nie wyszło nic, zamieniłem się w żywy posąg, niemówiący, ledwo oddychający, tylko myślący, ale z trudem analizujący aktualny stan rzeczy.
     ‒ Sasuke, ja cię ko...
     ‒ Nie mów tego drugi raz. Słyszałem i mi wystarczy. ‒ tyle zdołałem z siebie wydusić, robiąc to z ogromnym, dziwnym i niepokojącym dla mnie trudem.
     ‒ Ale muszę ci to powiedzieć! Nie potrafię już trzymać tego w sobie! Sasuke, ja cię kocham, rozumiesz. Kocham cię! Zawróciłeś mi w głowie od samego początku, już przy pierwszym spotkaniu wiedziałem, że jesteś tym jedynym! Nie potrafiłem spać, jeść, normalnie żyć, a to wszystko twoja wina, bo tak bardzo cię kocham! Cały czas próbowałem ci to jakoś przekazać, gestami, może też słowami, ale ty nie rozumiałeś. Musiałem to w końcu zrobić porządnie. Sasuke, proszę cię, ja wiem, że masz chłopaka, ale... ‒ słysząc to, myślałem, że uszy mi zwiędną. Takich bredni nie było mi dane doświadczyć dawno, jednak chwilę później było gorzej. ‒ ...ale to ja cię kocham bardziej! Ja wiem, że byłbym lepszy od niego, jestem lepszy od niego! Błagam cię, daj mi szansę, daj mi szansę być z tobą, kochać cię, dać ci szczęście! Jeśli tylko powiesz, zrobię dla ciebie wszystko, poświęcę wszystko, całe moje życie, całego siebie, Sasuke, błagam cię! ‒ jego słowa wchodziły moim prawym uchem, a wylatywały lewym.
     Miałem tego dość, szczególnie, gdy złapał mnie za ramiona i trząsł mną jak workiem ziemniaków, krzycząc te swoje bzdury prosto w moją twarz. Jak się okazało, nie tylko ja miałem dość. Zanim cofnął mi się dzisiejszy obiad, bo Naruto ewidentnie celował w pocałowanie mnie, a sama na samą myśl o tym chciało mi się rzygać, czyjaś dłoń mocno go ode mnie odepchnęła, a na moich ustach pojawiły się te bardzo mi znajome. Uśmiechnąłem się, zatracając w wargach Deidary. Gdy skończył, nadal trzymał mnie w ramionach i odezwał się do Naruto, który siedział na ziemi, zapewne nie pozbierał się jeszcze po pchnięciu i emocjonalnych obrażeniach.
     ‒ I co? To chciałeś zrobić, prawda? ‒ tu ponownie mnie pocałował. ‒ Jaka szkoda, że nie możesz. Całe to twoje paplanie o miłości sprawia, że mnie skręca. To obrzydliwe. Taka płotka jak ty, próbująca uwieść mi mojego słodkiego chłopaka. ‒ Deidara prawie warczał w jego kierunku, niczym bestia, pilnująca swojej zdobyczy, co metaforycznie się tu aktualnie działo.
     ‒ Co ty tu w ogóle robisz!? Czemu nas podsłuchiwałeś!? Sasuke, powiedz coś! ‒ Naruto krzyczał, cały czas z tyłkiem na trawie, a ja stałem nad nim, czując się jak morderca nad swoją ofiarą. Był taki bezbronny, zdesperowany, okropnie chciałem na niego napluć, po tym jak się tak zbłaźnił przede mną. Tylko takiego zakończenia mogłem się spodziewać. Niczego więcej nie można oczekiwać po klaunie, który wtyka się tam, gdzie nie powinien.
     ‒ Co mam powiedzieć? Żeby mój chłopak, którego tak desperacko próbujesz zastąpić, stąd poszedł? Nie bądź śmieszny. Od jakiś trzech miesięcy zatruwasz mi życie, na siłę pchając się pomiędzy mój związek i robisz wszystko, żeby mi go zepsuć. ‒ kucnąłem przed nim. ‒ Jeżeli tak bardzo mnie kochasz, czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Chyba chcesz mojego szczęścia, prawda? Tak więc, z łaski swojej, odczep się i daj mi kochać, kogo chcę kochać i nie wymuszaj na mnie niczego. Przez ten cały czas tylko mi przeszkadzałeś i zaburzałeś codzienność. ‒ uśmiechnąłem się do niego kpiąco i z pogardą, wstając z ziemi.
     ‒ Daj sobie na wstrzymanie. ‒ z tymi słowami go zostawiłem na zawsze, a odchodząc słyszałem tylko moje imię i ciche łkanie.
     Szybko jednak zagłuszyły to dźwięki ulicy, a ja czułem się lżejszy niż kiedykolwiek. Pozbyłem się w końcu balastu z życia. W duchu ogarnęła mnie lekkość i radość, a moje ciało promieniowało szczęściem. Na sam koniec wszystko ułożyło się tak, jak powinno...

(...)

     Lato przeminęło w mgnieniu oka, a jesień dobiegała ku końcowi jeszcze szybciej.
     Zdążyłem się już przyzwyczaić do dorosłego i w miarę odpowiedzialnego życia, a po wakacyjnym szale zostałem ofiarą monotonii, ale nie było tak źle. Odpuściłem sobie studia, rzucając informatykę po miesiącu. To nie dla mnie, a profesor matematyki dobitnie mi to uświadomił. Nadal byłem jak gosposia, nadal zabierałem Deidarę z dziwnych klubów, nadal pracowałem w tym samym miejscu. Jednak wydawałem się jakiś... Szczęśliwszy. To jest ten moment po długich chwilach szału, chaosu i wielkiego zamieszania w życiu, gdy w końcu się ustatkujesz. Wszystko nagle jest przyjemniejsze, bardziej znośne, nawet sąsiadka nie puka w sufit o drugiej w nocy, próbując cię uciszyć. Żyję więc z dnia na dzień, rozkoszując się rzeczywistością i tym, co mi ona oferuje.
     Wracając myślami do pamiętnego sierpniowego popołudnia, kiedy ostatni raz spotkałem się z Naruto ‒ nigdy już nie zobaczyłem go na oczy. Przestał przychodzić do McDonalda, w którym pracuję, nie widziałem go w żadnym barze ramen, nigdzie. Zupełnie jakby wyparował. Po części rozumiałem, że po tym co mu zafundowałem, nie będzie chciał na mnie patrzeć czy ze mną rozmawiać. To było do przewidzenia, że będzie się tak czuł, bo jednak złamałem mu serce, a zamiast powiedzieć, że możemy nadal zostać w dobrych stosunkach, wolałem całować mojego chłopaka na środku ulicy, po raz drugi na jego oczach, a potem zmieszać go z błotem. W sumie, nawet jeśli by tego nie zrobił, to bym tak mu nie powiedział, a raczej skończyłbym to tak, jak planowałem i zostawiłbym go na pastwę losu, bo w końcu szedłem tam z określonym jasno celem.
     Czy było mi źle z tym, jak go potraktowałem? Z tym, że jak zwykle zwróciłem całą uwagę na Deidarę, skupiając się na jego słodkich słówkach i własnym dobrze, ignorując każdą inną personę? Nie, ani odrobinkę, ale zauważyłem, że ostatnio zdarza mi się być samolubnym. Nie, to przecież nic nowego, w końcu od samego początku myślałem tylko o sobie. Cała narracja tych kilku miesięcy to byłem ja i wszystko dookoła mnie, w świetle lepszym lub gorszym. Nigdy nie postawiłem się na czyimś miejscu w moich relacjach, nie próbowałem zrozumieć drugiej strony, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zapytać się jak to wszystko wygląda z innej perspektywy. Obchodziło mnie tylko moje cholerne ja, nic więcej, nic mniej. Cóż, mówi się trudno. Taki już jestem i taki będę, zmieniać mi się nie chcę. Nigdy nie byłem tym typem osób, które nad sobą pracują (po prostu uważam się za idealnego).
     A wszystko zaczęło się od durnego, zaciętego w maszynie, paragonu...

a/n ale ze mamy koniec?! niemozliwe!
ja nie moge, fakt, ze to skonczylam, jest dla mnie tak dziwny
pierwsza praca pisana proza, ktora skonczylam
mimo ze to nie jest dzielo stulecia, to i tak taka duma mnie rozpiera, cholera, ja to skoncyzlam
to pierwszy szczyt, jaki zdobylam, pierwszy kamien milowy
teraz przede mna kolejna dluga podroz, zeby zakonczyc kolejny projekt, ktory mam na warsztacie, a potem kolejny i kolejny
mam nadzieje, ze tym, ktorzy czytali, podobal sie ten fik, to jak ewoulowal z durnej historyjki do rangi tego, co zadzialo sie w tym rozdziale
po drodze moj styl ulegl zmianie, polepszyl sie i moze nie widac tego az tak tutaj, jednak w moich nowych pracach zapewne zmiany beda juz widoczne i to mnie tak kreci! fakt, ze nadal sie rozwijam, a nie stoje w miejscu jest tak ekscytujacy!
to chyba tyle z moich wypocin porozdzialowych, ciesze sie, ze ten fik juz za mna i lece po koniec nastepnego
jak tamten skoncze, albo bede wiedziala, ze nie porzuce go na pol roku, to go wstawie, takze mysle, ze jest na co czekac!
dziekuje!

receiptOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz