Rozdział 4

89 26 5
                                    


Rosie's POV:

Było popołudnie. Smarowałam właśnie Aquaphorem swoją oparzoną przez słońce nogę. Piekło jak cholera, ale tak to się właśnie kończy, kiedy zawsze przed wyjściem na plażę człowiek zapomina nałożyć filtru na całe ciało. Szczególnie biorąc pod uwagę zachodni Kalifornijski klimat, przepełniony żarem do którego ja, jako dziewczyna z nieporównywalnie chłodniejszego wschodu w dalszym ciągu nie umiałam się zawsze dostosować. Nie wiem w zasadzie również dlaczego zdecydowałam się na opalanie, podczas gdy powinnam zapierdalać umysłowo z książką w ręku, gdyż już wyraźnie czułam na karku zbliżające się kolokwium. Chyba musiałam zwyczajnie chwilowo zapomnieć o tym całym wyścigu szczurów i odpocząć przy akompaniamencie szumu oceanu. Myślałam wtedy o Allison. Jej pięknych, wielkich czarnych oczach i mięciutkich, niczym chmurka w dotyku afro-lokach. Jej wizerunek, nawet jeżeli widziany na dany moment tylko oczyma wyobraźni, zawsze potrafił wprawiać mnie w stan błogiego spokoju i równowagi. Gdy po skończeniu akcji ratunkowej swojej nogi, zakręciłam maść, odkładając ją na szafkę nocną, spoglądnęłam na swoje biurko, moją uwagę przykuło oprawione w ramkę zdjęcie, które to dumnie na nim stało. Byłam na nim ja i Ellie, zaraz po ceremonii wręczenia świadectw ukończenia szkoły średniej. Wstałam i podeszłam nieco bliżej. Radosne jak chyba nigdy, ubrane w błękitne szaty i czapki z frędzlami na głowie, prezentowałyśmy do obiektywu swoje absolwenckie dyplomy. W tle można było dostrzec co poniektórych naszych rówieśników, który rozentuzjazmowani zaczęli świętować, nota bene jeszcze dobrze nie opuszczając szkolnej posesji. Na samo wspomnienie tamtych widoków zaśmiałam się sama do siebie. Mój uśmiech szybko jednak zszedł z twarzy, kiedy to wśród wiwatującego tłumu dostrzegłam postacie Shawna, Louisa, Maddy i Courtney. Chwyciłam śnieżnobiałą ramkę w dłoń aby przyjrzeć się bliżej i przypomnieć sobie ich twarze. Na fotografii zostali uchwyceni tak, jak wszyscy ich zapamiętaliśmy: pełni życia, radośni, szaleni. Westchnęłam pod nosem, delikatnie przejeżdżając kciukiem po najmniej widocznej z całej czwórki sylwetce Louisa. Doszedł do naszej szkoły w 9-ej klasie. Pamiętam to jak dziś, zakochałam się po uszy. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z mojej biseksualności, myślałam że tak jak znaczna większość i ja jestem hetero. Z czasem jednak się odkochałam, bo i ja znalazłam sobie partnera i on w podobnym okresie czasu zaczął spotykać się z popularną Courtney. Nie mniej wszystkie miesiące, przesączone ekscytacją na jego punkcie, były chyba najbardziej zwariowanymi jakie wyniosłam ze swoich gówniarskich lat. Nie mniej nasze relacje zawsze były bardzo dobre. Z Ellie często bywałyśmy u niego na domówkach, gdzie to wielokrotnie odwalały się jakieś niestworzone akcje. Do końca nie mogłyśmy uwierzyć, gdy zaledwie tydzień po rozdaniu dyplomów doszła nas informacja o strasznym wypadku samochodowym oraz śmierci całej czwórki. To był istny szok. Trzymając w dłoniach to niepozorne zdjęcie, cofnęłam się myślami do tamtego dnia. Czym prędzej odłożyłam je z powrotem na biurko i rzuciłam się plackiem na łóżko. Musiałam odreagować. Z pod poduszki wyjęłam poplątane słuchawki, które to podpięłam do telefonu następnie go włączając, pokonując hasło i niezmiennie uroczy ekran blokady, ukazujący mnie i Allison przytulające się w promieniach zachodzącego słońca na plaży. Moje mięśnie mimiczne twarzy odpowiadające za uśmiech, odruchowo zadziałały, wystawione na działanie tych przesłodkich bodźców. Weszłam w Spotifay'a, odpalając swoją playlistę na której dzierżyłam ponad tysiąc utworów. Zanurzyłam się w relaksujących mnie dźwiękach melodii jednej z piosenek Melanie Martinez. W mgnieniu oka obraz wokół mnie, stawał się coraz to bardziej zamglony. Zasłoniłam usta dłonią, ziewając intensywnie. Nie minęło kilka minut, a ja już odpłynęłam wprost do wyimaginowanej krainy Morfeusza. 

~

~

~

Nagle, ni stąd ni z owąd z fantazyjnej sennej przygody obudziły mnie dzikie wibracje, które niemal strąciły mojego iphone'a z łóżka wprost na podłogę. Przecierając nieco załzawione przez sen oczy, po omacku chwyciłam telefon i spoglądnęłam na wyświetlacz. Nie zwróciłam nawet uwagi na godzinę. Nie chciałam wiedzieć, ile dokładnie czasu spędziłam drzemiąc sobie smacznie w czasie, który powinnam zagospodarować na powtórkę materiału. Zdziwiłam się mega mocno, kiedy to zauważyłam że dzwoni do mnie pani Davis, mama Noah. Właściwie to był chyba pierwszy raz, gdy postanowiła się ze mną skontaktować przez okres całego roku w którym to miałam zapisany jej numer w swoim spisie telefonicznym. Nie chcąc już dłużej drażnić swoich uszu, nacisnęłam na zieloną słuchawkę, włączając niemalże od razu tryb głośnomówiący i kładąc telefon obok. Odkąd przeczytałam w necie że przez bliski kontakt ekranu urządzeń tego typu ze skórą, następuje wysyp niedoskonałości, nigdy praktycznie nie przykładam telefonu do ucha, rozmawiając w tradycyjny sposób. 

Współlokator zza ściany [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz