Rozdział 5

649 46 15
                                    

Odpaliłam silnik. Spojrzałam we wsteczne lusterko, ale nie spostrzegłam niczego niepokojącego. Auto pomału toczyło się szeroką dróżką wyłożoną kostką. Opony wydawały przy tym specyficzny dźwięk. W nawigacji wbiłam swój adres zamieszkania. Nieśpiesznie dojechałam do głównej bramy, która oddzielała cały teren willi od reszty świata, kopertówkę z przyzwyczajenia rzuciłam na tylne siedzenie samochodu. Zbliżałam się do bramy, która była patrolowana przez czterech ochroniarzy. Opuściłam szybę. Jeden z nich podszedł do auta ze spisem w ręku i poprosił o nazwisko. Odhaczył, że opuszczam imprezę, wpisując konkretną godzinę wyjazdu. Przewróciłam oczyma. Ojciec i jego pieprzone kontrole. Drugi z ochroniarzy nacisnął guzik na pilocie i brama drgnęła, a jej skrzydła otworzyły się w stronę willi. Wjechałam na asfaltową niewielką drogę, która za dnia mogła wydawać się piękna i interesująca, dawała na pewno ukojenie, podczas ogromnego skwaru, bo była z obu stron obrośnięta lasem, jednak teraz wcale nie wyglądała przyjaźnie, wręcz przeciwnie było tu ciemno, mrocznie, nieprzyjemnie i cholernie wąsko. Dłonie mi zadrżały na kierownicy, wciągnęłam powietrza w płuca, próbując nie panikować. Spojrzałam we wsteczne lusterko. Auto, które wyjeżdżało po mnie, pojechało w drugą stronę. Poczułam lekki spokój. Wszystko sobie wkręcałam. Nic konkretnego się nie działo. Spojrzałam na nawigację, wskazywała, że około piętnastu kilometrów będę jechała tą trasą.

– Spokojnie, Zu. Spokojnie. Nic ci nie będzie. Nic – powtarzałam, próbując dodać sobie pewności siebie. Z reguły byłam naprawdę świetnym kierowcą, ale teraz wyjątkowo czułam się wytrącona z równowagi. – Droga jak każda inna. Żadne zwierze stąd nie skoczy na ulicę. Nie bój się. dasz sobie radę – mruknęłam, żałując w duchu, że nie ma ze mną kogoś z kim mogłabym porozmawiać. W tamtą stronę jechał Fabian, teraz musiałam dać sobie radę sama.

Z naprzeciwka zobaczyłam światła nadjeżdżającego samochodu. Minął mnie, jak gdyby nigdy nic. Nie oślepiał. Nie trąbił. Nic niepokojącego.

– Boże, ale ja jestem pierdolnięta – mruknęłam i zaśmiałam się w głos. Minął mnie jeszcze jeden. Poczułam się pewniej i odetchnęłam z ulgą. Włączyłam nawet muzykę, potem wyprzedził mnie samochód. Jeden. Drugi. Byłam bezpieczna. Nic mi nie groziło, a moja fanaberia, że jestem obserwowana, pomału całkowicie chowała się w kąt. Na jej miejsce przyszły rozmyślania dotyczące mojego faceta.

Może powinnam odezwać się do Fabiana? Ale co niby miałam mu powiedzieć? Jak się czujesz? Jak ojciec? Jak twój nastrój? Co u ciebie? Czy już dotarliście do domu? Uderzyłam się płaską dłonią w czoło, a potem wróciłam nią na kierownicę. Na pewno dotarli do domu, przecież minęła dobra godzina od ich wyjścia. Jak się czuł? Jak idiota i pewnie zastanawiał się, czy nasz związek miał jakąkolwiek przyszłość. Zrezygnowana pokręciłam głową i odtworzyłam w niej niefortunną scenę z przyjęcia, a potem z gabinetu. Wiedziałam, że ojciec nie żartował i, że podejmie pewne decyzje, których mogę nie zaakceptować, ale czy byłam gotowa na konsekwencje, które mogły z tego wszystkiego wyniknąć? Nie wiedziałam. Od zawsze chciałam się usamodzielnić, teraz nadarzała się okazja, ale przez jego wieczną krytykę, pouczanie, moralizowanie i wtrącanie się w decyzje, nie potrafiłam podjąć odpowiednich kroków. Z bezsilności uderzyłam dłonią o kierownicę, zaciskając mocno powieki, bo poczułam napływające łzy. Patowa, wręcz do dupy sytuacja. Kochałam rodziców, chociaż byli specyficzni, a ojciec traktował mnie jak tresowane zwierzę. Z Fabianem łączyły mnie plany, marzenia, seks, wspólne lata. Westchnęłam i starłam z policzka łzę. Trasa zrobiła się niewyraźna. Obraz się zamazywał. Ruszałam powiekami, żeby rozproszyć kręcące się w nich łzy. Już miałam zatrzymać się, żeby doprowadzić się do kultury albo wcisnąć przycisk autopilota, żeby auto poruszało się samo, ale wtedy zobaczyłam mocne rażące światła, jadące prosto na mnie. Przełknęłam oczy. Wytrzeszczyłam oczy. Oddech ugrzęznął mi w przełyku. Machinalnie zasłoniłam jedną ręką oczy i przerażona skręciłam na prawe pobocze, ale to był cholerny błąd, bo przecież tam drzew było w bród. Auto, które jechało na wprost, uderzyło w mój tylni lewy bok, tak silnie, że aż się przekręciłam. Wybuchła poduszka powietrzna. Moje auto zmieniło kąt nachylenia i uderzyłam maską w drzewo, mocno się w nie wbijając. Uderzenie było tak silne, że przód auta roztrzaskał się na drobny mak i pękła przednia szyba, a jej elementy wpadły do środka, co spowodowało, że rozdarła poduszkę, a ona opadła. Byłam usztywniona, ale mimo to walnęłam głową o kierownicę, a pas werżnął mi się w szyję. Raptownie poczułam niewyobrażalny ból głowy, tak okropny, że aż mnie zemdliło. Powieki mi się zamykały, ale próbowałam je otworzyć, walczyłam, słysząc swój własny przerywany oddech, szum w uszach i szybko bijące serce. Nie mogę tu zginąć. Nie mogę – pomyślałam. We wstecznym lusterku dostrzegłam niewielkie płomienie ognia. Próbowałam wysiąść z samochodu, ale pasy się zaklinowały. Noga zesztywniała, bo wbiłam ją w pedał hamulca. Poczułam dym. Spanikowana szarpałam kilka razy drzwiami, a one za którymś razem w końcu puściły. Wypadłam z auta na czworaka, krztusiłam się i nie mogłam złapać tchu. Kątem oka zobaczyłam auto, które we mnie wjechało. Leciał z niego dym. Syczało. Zerwałam się na równe nogi, ale od razu upadłam. Jedną z nóg miałam wygiętą w nienaturalny sposób, a ból był niemal nie do zniesienia. Skoncentrowałam wzrok i zobaczyłam mężczyznę siedzącego w środku drugiego pojazdu. Czołgając się w końcu dotarłam do samochodu. Chwyciłam za klamkę, szarpałam się z nią chwilę, aż w końcu puściła. 

Za kierownicą siedział mężczyzna, próbowałam go obudzić, ale nie reagował. Całą głowę miał pokrytą krwią. Klatka piersiowa się poruszała. Moja noga rwała. Tak kurewsko, że dosłownie płakałam, ale i z całych sił, jakie jeszcze miałam, chwyciłam mężczyznę za rękę i mocno pociągnęłam. Nieprzytomny facet upadł na mnie, co spowodowało, że noga mi się przekręciła. Wydarłam się tak głośno, że aż zabolało mnie w klatce, ale on nadal był nieprzytomny. W głowie coraz bardziej mi szumiało, stawałam sie coraz słabsza, jakby ktoś mnie mocno ogłuszył, ale nie poddawałam się, próbowałam przeciągnąć mężczyznę dalej, ale szło mi to jak krew z nosa. Z naszych aut wydobywał się dziwny dźwięk, jakby syczenie i okropny smród. Facetowi zabrzmiał telefon komórkowy w samochodzie, więc zostawiłam go blisko samochodu i czołgając się postanowiłam doczołgać się ponownie do auta, żeby odebrać telefon i powiedzieć, że potrzebujemy pomocy. Ale kiedy byłam już prawie u celu, ręce mi się rozjechały w bok, brzuch oraz głowa opadły na ziemię, upadłam, jęknęłam wściekła z bezsilności, a wtedy auto wybuchło, a siła uderzenia spowodowała, że oderwałam się i poleciałam do góry. Runęłam cholera wie gdzie i jak. Nie miałam sił. Nie miałam nic. Moje oczy były otwarte, ale nic nie widziałam. Nic nie słyszałam. Totalna pustka, jakby ktoś wypalił mi mózg. Palił mnie brzuch i nogi, ale nie miałam siły walczyć. Powieki zamknęły się same. 

Zakazany OwocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz