Rozdział 6

528 34 12
                                    

– Co z nią panie doktorze? – usłyszałam męski głos, ale kompletnie nie wiedziałam do kogo należał, jednak wyczuwałam w nim władzę, dominację, grozę i cholera wie co jeszcze. Wywoływał we mnie dziwną pustkę, samotność i niemoc.

– Doznała mocnego urazu głowy. Ma złamaną kość piszczelową. Ktoś kto jej pomógł zanim pojawiło się pogotowie, powinien nazwać się bohaterem.

– Ktoś jej pomógł?

Ktoś mi pomógł? Co się do jasnej cholery stało? Kto ma złamaną kość? Kto ma uraz głowy? Kim są ci ludzie? Czego ode mnie chcą? Czy oni w ogóle o mnie mówią czy o kimś innym? Nie pamiętałam nic, ani siebie, ani ich. Nie czułam się komfortowo ani w ciele, ani w myślach ani w niczym innym. Dusiłam się. Brakowało mi powietrza, chociaż coś pompowało je we mnie.

– Na pewno. Inaczej by nie przeżyła. Uderzenie było zbyt silne. Mocno krwawiła. To naprawdę cud, że ktoś był w pobliżu i się na tym zajął. Oparzenia na plecach i ramionach są niewielkie. Zostanie po nich ślad, ale to będą znikome fragmenty. Córka z czasem się do nich przyzwyczai.

Poparzenia? Ślady? O czym oni pieprzyli? Ktoś zaczął płakać.

– Ale już jest z nią w porządku?

– Tak. Ktoś pomógł państwa córce zaraz po tym jak upadła i jej ciało zajął płomień. Gdyby nie ta pomoc... – zamilkł. – Państwa córka będzie potrzebowała opieki medycznej, psychologa a także rehabilitacji, która będzie niezbędna, żeby powróciła do formy. Póki co dołożymy wszelkich starań, żeby pomóc państwa córce.

– Może powinniśmy ją przewieźć do lepszego szpitala...

– Mówię przecież panu, że robimy wszystko co w naszej mocy, żeby pomóc pana córce, nie są potrzebne żadne pieniądze ani bardziej wyspecjalizowany sprzęt medyczny. Ma naprawdę dobrą opiekę lekarską, a nasz szpital jest dobrze wyposażony, za to personel świetnie wykwalifikowany. Gdy pan ją stąd ruszy, może tylko zaszkodzić. Proszę mi uwierzyć, kryzys zażegnany, stan jest stabilny i nic nie zagraża jej życiu.

– Zostawmy ją tutaj, Kaziu. Pan doktor ma rację. Widać, że zna się na rzeczy. Zaufajmy mu... – mruknęła kobieta.

Dziwnie się czułam. Głowa mnie bolała, dosłownie łupała, jakby ktoś w nią napieprzał łopatą. Na czole coś mnie uwierało i mocno przeszkadzało. Nie mogłam otworzyć oczu, bo światło raziło. W okolicach ust i nosa, znajdowało się coś, czego nie potrafiłam zdefiniować, ale dzięki czemu mogłam oddychać. Tamto miejsce było wyjątkowo wilgotne. Do uszu docierały głosy, ale także nieznośne pikanie. Co chwilę tylko pip, pip, pip. Nie mogłam się na niczym skupić, im bardziej się starałam, tym gorzej wychodziło. Bolała mnie klatka piersiowa, nogi, barki i zaschło mi w ustach. Chciałam się przekręcić, ale nie mogłam. Chciałam otworzyć oczy, ale czułam się wykończona. I te irytujące głosy. Pragnęłam im powiedzieć, żeby w końcu zamilkli i dali mi spokój, bo ich bełkot rozsadza mi głowę, ale słowa grzęzły w gardle. Zamiast nich z moich ust wydobył się cichy jęk, nic nie znaczący, za to pobudził rozmawiających. Ożywili się.

– Szybko! – krzyknął ktoś.

Nagle chyba ktoś mnie ścisnął. Miałam wrażenie, że przez to rozerwie mi pół ręki.

– Spada saturacja. Proszę się odsunąć. Szybko! – warknął.

Ktoś inny zaczął płakać. Ktoś inny grozić, a ja po prostu pragnęłam krzyczeć, wpadłam w panikę. Wiedziałam, że to ona, czułam, że nadchodzi. Ciało mi podpowiadało, że świetnie znało ten stan. Przyśpieszył mi oddech, serce, puls podskoczył. Coś jakby zwężało moją szyję i nie mogłam złapać tchu. Balansowałam i wcale, ale to wcale mi się to nie podobało.

Zakazany OwocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz