Rozdział 7

630 37 21
                                    

Czwartek przywitał go ponurymi myślami dotyczącymi jutra. Oznaczał on tylko jedno. Pogrzeb May. A on z całą pewnością nie był gotowy. Nie to, żeby kiedykolwiek miał być na to gotowy. Wiedział, że niezależnie od dnia czy czasu, byłoby tak samo trudno. Ale liczył, że jakoś przez to przebrnie, a później na powrót zakopie się w pościeli, udając, że wszystko jest dobrze.
Gdyby tylko mógł cofnąć się o tydzień, a jego jedynym zmartwieniem byłoby to, jak ciocia zareaguje na podbite oko. Wtedy wszystko było prostsze. Nie musiał się martwić o to, co z nim teraz będzie, a jego przyszłoś, wbrew pozorom, była dość jasna. Ale cóż, był w tym miejscu w życiu, w którym był i ani trochę nie napawało go to optymizmem.

Friday poinformowała go, że Tony zaczął już pracę, a on jeśli tylko chce, może iść wziąć sobie coś do jedzenia. Było to jakieś dwadzieścia minut temu, dokładnie wtedy kiedy się obudził. Ale nadal leżał w łóżku, spoglądając w biały sufit i pozwalając myślom swobodnie krążyć po głowie. Dopiero po kolejnych pięciu, powolnie wygrzebał się z kołdry i udał do łazienki, żeby się trochę ogarnąć. Nie spieszył się przy żadnej z czynności, bo nie było ku temu powodu, a i jego energia była dziś na bardzo niskim poziomie. W skrócie, nic mu się nie chciało.

Kiedy w końcu opuścił pokój, była już prawie jedenasta, a jego żołądek dość usilnie zaczął domagać się jedzenia. Poprawił kaptur granatowej bluzy z logiem szkoły, która była oficjalnie ostatnią jakiej jeszcze na sobie nie miał odkąd był w wieży. Jego włosy ciągle były jeszcze wilgotne po prysznicu, a co za tym idzie, sterczały na wszystkie możliwe strony. Już dawno dał sobie spokój z jakimikolwiek próbami ich okiełznania. Przyklepał je tylko nieznacznie, kiedy przechodził już przez próg pomieszczenia. Od razu dostrzegł Natashę, która wraz z Jamesem robiła właśnie tosty. Przyjemny zapach roznosił się w powietrzu, zachęcając do jedzenia.

- Na słodko czy słono? - pytanie padło z ust kobiety, a ona sama spojrzała na nastolatka z ciepłym uśmiechem.

- Wszystko mi jedno. - odparł Peter, podchodząc smętnie do jednego z krzeseł i zajmując na nim miejsce.

James zaprzestał na chwilę jedzenia, zatrzymując tosta w połowie drogi do ust i zawieszając wzrok na chłopcu.

- Widzę, że nastrój dziś średniawy. - odezwał się, zaraz po tym biorąc spory gryz pieczywa. Jego pytające spojrzenie utkwione było w nastolatku, kiedy powolnie przeżuwał.

Peter tylko posłał mu pochmurne spojrzenie swoich oczu, patrząc lekko spod byka. Nie miał ochoty kontynuować tego tematu.

- Okej. - mężczyzna ponownie zabrał głos, zaraz po tym kiedy przełknął.  - Nic już nie mówię. - dodał, przesuwając talerz z jedzeniem w stronę chłopca.

Peter poczęstował się bez jakiegoś zbytniego entuzjazmu i zaczął powoli przeżuwać jednego z tostów.

- Liczyliśmy z Jamesem, że może potowarzyszysz nam na treningu, ale widzę, że chyba nie będziesz miał ochoty? - Natasha przechyliła lekko głowę, ze wzrokiem utkwionym w nastolatku.

- Treningu? - Peter wydawał się trochę zdziwniony propozycją, ale od razu dało się dostrzec, że nieznacznie się rozpogodził.

- Jestem ciekawy jakie masz szanse w starciu ze mną. - odezwał się Barnes, z niemym wyzwaniem widocznym w jego oczach.

- Chyba ty ze mną. - doprecyzował Peter, nie kryjąc co o tym myśli. - Nie masz żadnych, tak swoją drogą. - dodał, a na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech.

- Zobaczymy. - skwitował to James.

- Nie mogę się doczekać. - potwierdził nastolatek, ze wzrokiem utkwionym centralnie w Bucky'm.

Despite everythingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz