Rozdział 5 Johannes

12 2 8
                                    

    Poniedziałek, nudny dzień nie różniący się niczym od innych. Siedząc na kanapie klikałem w przycisk od pilota, zmieniając kanały w telewizji, w której nie było nic ciekawego. Gdy w końcu znudziło mi się to, wyłączyłem te głupie pudło i miałem wziąć do ręki telefon, lecz coś przykuło moją uwagę. Obok niego leżał telefon Villin. Zapomniałem oddać jej go, kiedy u niej byłem. Zdziwiło mnie jednak to, że do tej pory po niego nie przyszła.

    Dłużej o tym nie myśląc wziąłem moją komórkę i odblokowałem ją. Wszedłem w wiadomości pisząc do mojego przyjaciela, Camerona, czy spotykamy się dzisiaj. Długo nie czekałem na odpowiedź, od razu dostałem krótkie "tak". Wstukałem jeszcze kilka literek, gdzie i o której mamy się spotkać. 

    Z Cameronem przyjaźnię się od małego. Zawsze byliśmy dla siebie jak bracia, ponieważ mieliśmy tylko siebie. Jest ode mnie starszy o cztery lata i już dawno skończył szkołę. Teraz pracuje na siłowni, jednak nie tylko. Dorabia sobie, tylko nam obu wiedząc w jaki sposób. 

    Komórkę schowałem do tylnej kieszeni spodni i założyłem buty, zgarniając po drodze kluczyki do samochodu. Zamknąłem drzwi i skierowałem się do wyjścia z kamienicy. Na dworze lekko wiało, lecz w niczym to nie przeszkadzało. Otworzyłem czarnego Ford Mustanga i do niego wsiadłem. Włożyłem klucz do stacyjki i odpaliłem go, jadąc w ustalone miejsce. Był to klub. Nieważne jaka pora dnia, tam i tak zawsze znajdowało się od chuja ludzi, a co najlepsze, mnóstwo napalonych lasek czekających na to, aż ktoś w końcu je przeleci. W międzyczasie włączyłem radio, w którym leciała piosenka, o nieznanym mi tekście, a tym bardziej tytule. 

    Po piętnastu minutach znalazłem się na miejscu. Camerona jeszcze nie było, powód tego był taki, że przyjechałem wcześniej. Zaparkowałem i wyjąłem ze schowka papierosa i zapalniczkę, które zawsze tu są na wypadek, gdybym zapomniał wziąć ze sobą. Wyszedłem z pojazdu, które od razu zamknąłem. Oparłem się tyłem o jego maskę i włożyłem do ust papierosa, zapalając go. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się, po chwili wypuszczając dym i tak w kółko. Zacząłem palić już w wieku czternastu lat, nikt nigdy za bardzo się tym nie interesował. 

- Siema. - usłyszałem dobrze znany mi głos. Otworzyłem oczy i zbiłem pionę z Macklinem. Rzuciłem na ziemię w trzy czwarte wypalonego peta i przygniotłem go butem. Odbiłem się od samochodu i weszliśmy do klubu. Skierowaliśmy się do miejsca dla VIP'ów, w którym przebywać możemy tylko my i trójka naszych przyjaciół, którzy również się tam znajdowali. 

    Nancy. Dziewiętnastoletnia blondynka o zielonych oczach. Jest drobnej postawy i ma sto sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Jest miła, i co sprawia wielu facetom przykrość, zajęta.

    Steve. Dwudziestodwuletni mężczyzna, z którym chodzi Nancy. Ma czarne farbowane włosy, szare oczy, metr osiemdziesiąt i jest dobrze zbudowany dlatego, że chodzi na siłownie, w której pracuje Cameron. 

    Marcus. Dwudziestoczteroletni mężczyzna z lekkim zarostem. Jego oczy i włosy są koloru czekolady, lewa brew była rozcięta, ponieważ jak to uważał, musiał się jakoś wyróżniać, a jego wzrost wynosił sto osiemdziesiąt pięć centymetrów. Pracuje w pizzeri, gdzie często jedliśmy za darmo, ponieważ jego ojciec jest jej właścicielem.

- Marcus, ty nie w pracy? - zapytałem witając się z każdym po kolei. Usiadłem na jednej z wielu skórzanych kanap koloru beżowego, a facet z baru podał mi whisky z lodem czyli to, co zamawiam za każdym razem na wejściu. 

- Niedawno skończyłem i stwierdziłem, że przyjdę do naszych zakochańców, którzy są tu dwadzieścia cztery na dobę. - wypił naraz cały alkohol, znajdujący się w jego niebieskiej szklance. - To samo poproszę! - zwrócił się do barmana.

- Żadne dwadzieścia cztery. - do rozmowy dołączyła Rose. - Jak już to dziesięć.

    Jej ojciec jest właścicielem tego klubu, przez co przesiadywała tu kiedy tylko chciała. Dla niej zrobił pokój VIP, aby miała tu większą swobodę od innych i nie musiała siedzieć wśród spoconych od tańca i seksu ludzi. Córeczka tatusia, jego oczko w głowie.

- Resztę czasu spędzamy w sypialni. - zażartował Steve, za co dostał od niej po głowie.

- W to nie wątpimy. - upiłem łyk zimnej cieczy.

    Blondynka przewróciła oczami, schodząc z kolan swojego chłopaka, na których wcześniej siedziała i poszła do łazienki, chwile przed tym informując nas o tym. Temat zszedł na pracę Marcusa. Zafascynowała go dziewczyna, której dzisiaj zawoził zamówienie. 

- Jest szatynką. Jej włosy są długie i kręcone. Oczy ma dwukolorowe, niebieskie i zielone. I ma na oko jakieś.. - zawiesił się na chwilę. - Może sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. - opowiedział rozmarzony.

- Kurwa, mogłeś mi napisać, że byłeś u Villin. Oddałbyś jej telefon, którego ja oddać zapomniałem. - dopiłem whisky i odstawiłem szklankę na stolik przed nami, po czym spojrzałem na ich zdziwione twarze. - Co się tak patrzycie?

- Znasz ją? - zapytał Cameron, unosząc do góry lewą brew.

- Chodzę z nią do jednej klasy. - spojrzałem na zegarek u mojej lewej ręki, po czym go poprawiłem.

- Ale przecież ty już nie chodzisz do szkoły. - zaśmiał się.

- Od teraz chodzę.

    Moje kąciki ust uniosły się niezauważalnie do góry, widząc ich niezrozumienie na twarzach. Nagle mój telefon zawibrował. Wyjąłem go z kieszeni spodni i odblokowałem. Dostałem zdjęcie, a na nim nieprzytomna Villin przywiązana do jakiegoś słupa w dobrze znanym mi opuszczonym budynku. Po chwili przyszła również wiadomość o treści "Mamy twoją dziewczynę. Jeśli nie chcesz, żeby coś jej się stało przyjdź dobrze wiesz gdzie. Masz godzinę. Przyjdź sam."

- Ja pierdole. - przeczytałem wiadomość ponownie, tym razem na głos. - Idziemy! - krzyknąłem do chłopaków i skierowałem się do wyjścia.

- Gdzie idziecie? - spytała Nancy, która dopiero co wróciła.

- Kochanie. - podszedł do niej Steve i ją pocałował, na co przewróciłem oczami. - Zostań tu. Niedługo wrócimy.

    Szybko wyszliśmy z klubu i wsiedliśmy do samochodu Camerona. Jechaliśmy szybko, sporo przekraczając przy tym prędkość. W międzyczasie zadzwoniliśmy po naszych znajomych, którzy od razu rzucili wszystko po to, aby nam pomóc. W niecałe pół godziny byliśmy na miejscu. Weszliśmy do budynku, w który panował półmrok. Zauważyłem Villin, do której chciałem od razu podbiec, jednak powstrzymała mnie ręka przyjaciela na moim ramieniu. Kiedy miałem się już wyrwać, zauważyłem mężczyznę, jeśli można go tak nazwać, wychodzącego zza rogu. 

- Collins! - warknąłem z jadem w głosie. 

- Haas! Miałeś być sam! - włożył ręce do kieszeni spodni, powoli zbliżając się w naszą stronę.

- A ty gnić w więzieniu. - podszedłem do niego. - Czego ode mnie chcesz? Czego chcesz od niej?! - wskazałem na dziewczynę.

- Musiałem cię tu jakoś zwabić. A ona - spojrzał na szatynkę - była dobrą przynętą. Teraz nie jest już mi potrzebna. - Wyjął z bluzy pistolet i wycelował w nią. W ostatniej chwili wyrwałem mu go z ręki i przyłożyłem do jego głowy, na co zarechotał. 

- Stary, dobry Haas. No dalej, zrób to! Co masz do stracenia?

- Johannes.. - usłyszałem cichy i słaby głos dziewczyny. - Nie rób tego.. Proszę.

- Odwróć się i zamknij oczy. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

    Strzeliłem. Mężczyzna z hukiem upadł na ziemię, na której robiła się coraz większa kałuża krwi. Odszedłem kawałem, a pistolet rzuciłem Cameronowi. Swój wzrok skierowałem na Villin, która tępo się we mnie wpatrywała. Westchnąłem i wolnych krokiem ruszyłem w jej stronę. Odwiązałem ją, a ta powoli wstała i wtuliła się w moją klatkę piersiową, wylewając tony łez, które moczyły moją bluzę. Lecz w ty momencie mi to nie przeszkadzało.

- Zróbcie coś z jego ciałem, niech nikt go nie znajdzie. - powiedziałem do chłopaków, nie odwracając się w ich stronę. Przytuliłem dziewczynę i zacząłem głaskać po głowie, próbując ją w jakiś sposób uspokoić. A najlepszy w tym nie byłem. 

Matt Collins wyeliminowany.

Black EyesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz