Chapter 1

70 6 2
                                    

Kolejny dzień mojego nędznego życia. Życia bez nogi i bez dokładnej pamięci. Ciągle tylko słyszę: "Wziełaś lekarstwa?" A ja musze odpowiadać: "Tak jak zawsze". Właśnie "zawsze" dobre słowo.Straciłam rodziców gdy miałam 10 lat w wypadku samochodowym.  Sama w nim ucierpiałam straciłam nogę i pamięć. Mam teraz siedemnaście lat niedługo będe pełnoletnia. Trochę się cieszę a trochę nie, bo wiem, że moge sobie nie poradzić. Wychowują mnie moi przybrani rodzice. Mama Amanda Wilde i tata Jo Wilde. Ubrałąm się i umolowałam. Jestem bardzo wysoką brunetką. Wszyscy mówią, żę urodę odziedziczyłąm po mojej prawdziwej matce. Gdy szłam na dól na śniadanie usłyszałam jak rodzice się kłócą. Postanowiłam, że podsłucham trochę ich rozmowę,

- Ona jest schorowana. Nie można jej tego powiedzieć ja wiem, że odrazu zacznie jej szukać - słyszałam głos mamy.

- Ale ona musi poznać prawdę niedługo będzie pełnoletnia i tak będziemy musieli jej to powidzieć - teraz odezwał się tata.

O co im chodziło? Kogo miałam szukać? I dlaczego nie chcieli mi o tym powiedzieć?

- Dzień dobry - powiedziałam nagle jak gdyby nigdy nic.

- Och witaj skarbie czy słyszałaś naszą rozmowę?

- Nie a co się stało? Dopiero przyszłam.

- A nic nic to dobrze. Wziełaś leki?

I znowu to pytanie.. Jestem pewna, że przed moją śmiercią zada mi to samo.

- Tak mamo jak zawsze...

Miałam wielką ochotę powiedzie im co usłyszałam, ale nie myślcię sobie, że to tak zostawie. O nie ja  tak łatwo się nie poddaje.

- Mamo czy babcia jest dzisiaj w domu?

- Tak a co się stało?

- A nic, nic chciałabym sobi z nią o czymś pogadać. Tak na osobności - powiedziałam

Gdy skończyłam jeść śniadanie była godzina 12. Uznałam, że powinnam pójść już do babci.

- To ja wychodzę papa!

Babcia mieszkała po drugiej stronie wsi Sometherb, czyli jakieś 10 minut drogi piechotą z tąd. Trudna mi się poruszać. Naszczęście mam sztuczną protezę wiec mogę sama chdzić. Ale mi ta droga zajmuje nie dziesięć lecz dwadzieścia minut. Szłam sobie i szłam aż w końcu doszłąm na wyznaczone miejsce czyli do małego domku mojej ukochanej babci Amelii. Prawdziwej babci.

- Witaj kochana! - powitała mnie.

Siedziała akurat na fotelu przed domem razem z Wisienką jej pieskie.

- Cześć babciu. Witaj wisienko!

Pies zaszczekał i przybiegł do mnie i zaczął lizać mnie po twarzy.

- Hehe wiśnia ogar trochę psiaku - powiedziałam.

- Co się stało nie powinnaś tak samo chodzić możesz przecierz zasłąbnąć gdzieś i co? - powiedziała babcia.

Nienawidze tego nie chce być chora.Potrafię sobie poradzić.

- Babciu przecież ja niedługo będe miała 18 lat i wtedy też będziecie wszędzie prowadzać mnie za rączkę?

- Uwierz kochanie my tylko się o ciebie martwimy. Ale dobrze to co cię do mnie sprowadza oprócz tego, że mnie kochasz i chciałaś mnie odwiedzić - uśmiechnęła się.

- No  chciałam pogadać o naszej rodzinie. Bo usłyszałm dzisiaj kłotnie rodziców i ja wiem, że ty wiesz o co oni się kłocili.

- Dziecko ja nie mam zielonego pojęcia o czym ty mówisz - powiedziała. Ale ja widziałam, że ona dokładnie wiedziała o co się kłocli. Nie chciała mi tego powiedzieć przez tą moją zwaloną chorobę.

-------------------------------------------------------------

Dzięki za przeczytanie dodaje zdjęcie Hope. Gwiazdkujcie ...!:)

Odnajdę cię ...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz