XXXIX

426 45 0
                                    

Spojrzałam na swoje odbicie w aparacie telefonu, ostatni raz poprawiając włosy. Wyglądałam całkiem nieźle jak na kogoś, kto przed chwilą stoczył walkę. Co zdecydowanie mi się podobało. Wbrew wszystkiemu, co teraz zdarzało się mówić, wygląd był ważny. A pierdolenie w stylu liczy się wnętrze można było zostawić w bajkach dla dzieci. Może dzięki temu one będą lepsze. Bo my zawsze patrzyliśmy na wygląd. To on był wyznacznikiem tego, czy chcemy poznać bliżej daną osobę. Często decydował o tym, czy dostaniemy pracę. W ogóle o wielu innych rzeczach. I nawet nie chodziło o to, by wyglądać jak modelka. Bo i do tej było mi daleko. Chodziło raczej o to, by umieć podkreślić zalety i ukrywa wady. Nauczyć się to robić, by być atrakcyjnym w oczach innych. Nawet jeśli nasza uroda nie odpowiadała standardą piękna.

— Załatwmy ich. — Rzuciłam, wysiadając z samochodu. Nie czekając na Santiago, który miał jeszcze coś załatwić, weszłam do budynku.

Bez słowa ominęła recepcję i weszłam do windy, wybierając odpowiednie piętro. A kiedy już na nie dotarłam ruszyłam korytarzem, wysoko unosząc głowę. Pewność siebie była kluczem do wielu rzeczy. Dodawała atrakcyjności. Ludzie chętniej cię słuchali. I czuli do ciebie większy szacunek. A tych rzeczy zdecydowanie było mi trzeba.

Otworzyłam drzwi i weszłam do sali konferencyjnej. Od razu przeniosłam spojrzenie na zgromadzonych radnych. Posłałam im uśmiech powoli zaczynając omijać długu stół, przy którym siedzieli wszyscy zgromadzeni.

— Wiecie co? Posiadanie władzy to przejebana sprawa. Władza ciągnie za sobą odpowiedzialność i presję. Już nawet nie mówię, jak to jest być kobietą przy władzy. Kiedy każdy tylko czeka na Twoje potknięcie. — Mówiłam z kamiennym wyrazem twarzy. Czułam narastające napięcie i stres. I dobrze. Właśnie o to mi chodziło. — A kiedy już się potkniesz, wszyscy się na ciebie rzucają. Jak sępy żerują na twojej padlinie. No, ale co zrobisz? Faceci nie lubią kobiet u władzy. A czasem mam wrażenie, że nawet kobiety nie lubią kobiet u władzy. — Zauważyłam, krzyżując ramiona pod piersiami. — I wiecie ja nie lubię narzekać, bo z tego nigdy nic nie przychodzi. Lepiej działać jak się żalić. Dlatego przyszła godzina na działania. — Oświadczyłam, w końcu się zatrzymując. Obróciłam się przodem do okna i spojrzałam na miasto. — To wszystko jest moje i nic tutaj nie dzieje się bez mojej wiedzy. Dlatego nie rozumiem, jak mogliście wierzyć, że mnie zdradzicie.

— Z całym szacunkiem. — Zaczął aż za dobrze znany mi mężczyzna. Młody zaledwie trzy lata starszy ode mnie wilkołak.

— Nie mówi mi o szacunku, wbijając mi nóż w plecy. — Poleciłam, przenosząc na niego spojrzenie. To widocznie go uciszyło. — No cóż. Stało się i nie ma co rozdrapywać ran. Jak mówiłam przyszła godzina, by działać. — Oświadczyłam przybierając na usta uśmiech, który przeraził zgromadzonych bardziej niż zimny wyraz twarzy.

Podeszłam do stolika i położyłam dłonie na ramionach jednego z mężczyzn. Na co ten widocznie się spiął. Ja wysunęłam nieco pazury, które wbiły się w jego ramiona.

— O co... — Zaczął jednak niedane mu było dokończyć.

— Miło było ugadywać się z Victorem? — Spytałam, a ten nagle stracił oddech. Siedział cały spięty, nawet nie oddychając. — Jesteś młody i głupi. Ile masz lat? Dwadzieścia? Coraz młodszych mamy w tym zarządzie. Też byłam taka jak ty. — Zapewniłam, unosząc spojrzenie na resztę. — Naiwna. Łatwo było mną manipulować. Sama musiałam odnaleźć w sobie siłę. I patrzcie. Teraz ja tutaj stoję, a wy czekacie na mój kolejny ruch. Jednak nie wszyscy się mnie boicie. Prawda Ericu? — Dopytałam spoglądając na mężczyznę, który był w podobnym wieku co Victor.

— Nie boję się wilków, które dużo wyją, ale mało gryzą. — Wyjaśnił widocznie rozluźniony. Z uwagą obserwował każdy mój ruch, jednak się mnie nie bał. I to budziło problem.

— Byłeś przyjacielem Victora. Więc to tobie powinno być głupio. W końcu on spojrzał mi w oczy i powiedział mi co o mnie myśli. A ty? Stałeś z boku jak przerażony kundel i nagadywałeś innych. — Warknęłam zostawiając mężczyznę, którego dręczyłam wcześniej. — Widać się zestarzałeś. A ja nie potrzebuje tutaj starych tchórzy do tego zdrajców.

— I co? Wygnasz mnie czy pogryziesz? — Spytał widocznie rozbawiony. Nie szanował mnie. Nie wierzył, że jestem zdolna do wszystkiego. A byłam. Moja granica moralna była posunięta bardzo daleko.

— Źle tak nie szanować alfy. Zwłaszcza takiej jak ja. — Zapewniłam, stając za jego plecami. Machnęłam dłonią do mężczyzny siedzącego naprzeciwko by się przesunął co ten posłusznie zrobił. — No, ale skoro to ty jesteś ten mądry i potężny to dołącz do Victora. I razem spróbujcie obalić diabła w piekle. — Zaproponowałam, wyjmując broń za paska spodni. Przyłożyłam ją do jego głowy i na nic nie czekając, po prostu strzeliłam. Jego głową uderzyło o blat stołu. A ja ponownie schowałam broń. —To było tylko ostrzeżenie. Każdy zdrajca skończy jak on. — Zapewniłam, kierując się w stronę wyjścia. — A żeby dobitnie uświadomić was, co czeka zdrajców wyjdziecie, kiedy to posprzątanie. — Wyjaśniłam, otwierając drzwi. Jedna ze sprzątaczek przyniosła niezbędne do tego rzeczy. Skinęła mi głową, a następnie wyszła kompletnie niewzruszona widokiem zwłok. — Kiedy następnym razem postanowicie mnie zdradzić, pamiętajcie o dwóch rzeczach. Ktoś będzie tak sprzątał was. — Wyjaśniłam, wskazując na zwłoki mężczyzny. — A co jeszcze ważniejsze. Wy wszyscy jesteście zastępowalni. Ja jestem jedyna w swoim rodzaju. — Zapewniłam, wychodząc z sali. — Pilnujcie ich. Nikt stąd nie wyjdzie, póki nie będzie wysprzątane na błysk. — Poleciłam dwóm ochroniarzom, którzy skinęli głowami.

— Zrobiłaś pokaz godny najlepszej sztuki. Myślałaś o byciu aktorką? — Dopytał Santiago, który już na mnie czekał.

— W pewnym sensie bycie gangsterem to pokrewna profesja. — Zauważyłam, podchodząc bliżej niego. — Zresztą ty doskonale o tym wiesz.

— Zdecydowanie za dobrze. — Zapewnił spoglądając na mnie tymi brązowymi oczami, które tak uwielbiałam. — Czyli co? To w końcu koniec tego cyrku.

— Tak. Teraz możemy skupić się na sobie. — Oświadczyłam, uśmiechając się lekko. — Gdyby im się nudziło, dorzuć im jeszcze trupa Victora. — Poleciłam, klepiąc go po klatce piersiowej. Ominęłam Santiago i ruszyłam w stronę windy.

— A ty dokąd? — Spytał widocznie nie rozumiejąc, dlaczego znikam. I w sumie to go rozumiałam. Rzadko znikałam z pracy. Raczej poświęcałam się jej w pełni. Jednak po tym cyrku należała mi się chwilą odpoczynku.

— Jestem umówiona w salonie sukien ślubnych na piętnastą. — Wyjaśniłam, wciskając guzik z odpowiednim piętrem. Drzwi się zasunęły, a ostatnim co widziałam był ten uśmiech Santiago, który pamiętałem tak dobrze nawet po tylu latach. I teraz z całą pewnością mogłam stwierdzić jedno.

Wszczeli te wojnę by mnie zniszczyć. Niestety dla nich uczynili mnie jeszcze silniejszą.

Alfa mafii: Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz