V - "Przejebane."

164 9 2
                                    

Obudziłem się. Było południe, chyba, nie wiem, ale na pewno było jasno. Generalnie teoretycznie dzień jak co dzień, ale coś było nie tak. Zamiast poduszki w moich ramionach było coś żywego. Poprawka, ktoś żywy. Kolejna poprawka; Prus.

No kurwa.

Nie jestem głupi, wiem jak to działa, teraz muszę się do niego ładnie uśmiechnąć, zaproponować śniadanie, pocałować w obs policzki a potem o nim zapomnieć przy pomocy butelki wódki. Dobra, zacznijmy od tego żeby jak najszybciej go się pozbyć z mojego łóżka. Przeczesałem włosy palcami i lekko nim potrząsnąłem.

- Haloooo, pobudka.

Musnąłem wargami jego policzek. Powieki Niemca powoli się uniosły a na jego twarz wstąpił taki charakterystyczny rozleniwiony uśmieszek.

- Dzień dobry.

Uśmiechnąłem się do niego i wyślizgnąłem się z łóżka. Byle jak najdalej od Prusa. Zarzuciłem na siebie szlafrok i oparłem się o ścianę.

- Zostajesz na śniadanie?

Zamiast mi odpowiedzieć tamten sobie usiadł i uśmiechnął się do mnie jak głupi do sera, po czym pokręcił głową. Udając jak najbardziej zatroskanego przyłożyłem dłoń do serca.

- No ale dlaczego?

Prus tylko cicho się zaśmiał i bez słowa wstał i zaczął się ubierać. Dlatego właśnie nikogo nie ma. Stałem tak trochę niezręcznie i patrzyłem jak w lekkim pośpiechu zakłada ubrania. Dużo można o nim powiedzieć, ale na pewno nie to że jest brzydki, co to to nie, ja mam gust.

Jak już mój towarzysz nocnych igraszek się odział to (ku mojemu wielkiemu zadowoleniu) dzybko ruszył do drzwi. Tu niestety odezwała się we mnie dawka troski, cholera jasna, która zmusiła mnie do powiedzenia czegokolwiek.

- Czemu mnie tak szybko zostawiasz?

Prus odwrócił się do mnie i ciężko westchnął, poprawiając koszulę.

- Chciałbym zostać, ale wiesz, nawet nie zdążyłem zacząć się szykować do Szwecji, a jednak no nie jest to krótka droga.

Faktycznie. Szwecja. Pokiwałem głową ze zrozumieniem i posłałem mu buziaka. Tamten "złapał" go w powietrzu, przyłożył sobie dłoń do ust i tak jak się pojawił tak zniknął. Tak zresztą było lepiej. Żadnych wielkich pożegnań, bez śniadania, bez obietnic powtórek, bez próby powtórki, szybkie pożegnanie. Nie planowałem go już nigdy widywać, a tym bardziej całować. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr.

Odciążony z takiego tragicznego obowiązku jakim jest pożegnanie niedoszłego kochanka zabrałem się za ważniejsze sprawy: co założyć w dniu dzisiejszym? Wiedziałem, że wieczorem wyjeżdżam, więc nic nazbyt wyszukanego, ale dalej jestem królem, nie? Tak więc założyłem ubranie niebanalne bo haftowane złotą nicią ale tak czy tak raczej proste bo bez większych elementów strukturalnych, tylko miękki materiał.

W końcu wziąłem swoją ukochaną szabelkę i odłożyłem ją na łóżko, bo litości, na śniadanie nie pójdę z szablą. Jak już się upewniłem że na pewno dalej jestem królem zszedłem na dół gdzie niezmiennie moja władza została podważona przez Ankę. Jak tylko zszedłem z ostatniego stopnia usłyszałem tak dobrze znany głos.

- Wasza wysokość ostatnio coraz później wstaje, niedługo nie trzeba będzie śniadań szykować, tylko od razu obiady.

Popatrzyłem na nią wzrokiem zbitego szczeniaczka. Kobieto, litości, moja godność właśnie przetarzała się w błocie. Niestety, moje maślane oczy chyba nie zrobiły na niej wrażenia bo tylko wsparła ręce na biodrach.

- No już, na co Pan czeka? Do jadalni, szast prast.

Machnęła na mnie ręką, a ja posłusznie poczłapałem na śniadanie. Było nieskromne, ale definitywnie nadal nazbyt wyszukane. Moim ulubionym elementem niezmiennie był chleb z masłem i bardzo słodka herbata, nie ważne ile serów i mięs się sprowadzi z innych krajów to jednak polski chleb z polskim masłem i ta chińska herbata z polskim miodem zawsze będą najlepsze.

Grzecznie zjadłem i wziąłem ze sobą jabłko "na później" i poszedłem spakować torby, znaczy, powiedzieć służącym co mają mi spakować. Natomiast ja zająłem się moim ulubionym zajęciem: polerowaniem szabli.

To nie jest zwyczajne zadanie, to akt oddania hołdu dla historii, dla dziedzictwa, dla sztuki.

W dłoniach trzymam narzędzie, które przemawia do mnie jak duchy przodków. Delikatnie przeciągam flanelową szmatkę po ostrzu, czując każdy jej ruch, pod nosem szepcząc modlitwę.

Gdy moje dłonie wędrują po ostrzu, szabla ożywa, jakby starając się podsunąć mi swój własny taniec. Wzburzone płomienie historii wyrywają ją spod mojej kontroli, a ja staję się jedynie uczestnikiem w ich wielkiej inscenizacji.

Ale nawet w tej glorii, nie mogę zapomnieć o panującym spokoju. Próbuje oddać szabli jej godność, nawet gdy ta kusi mnie do tańca. Ostatecznie, po wielu karkołomnych manewrach, ceremonia kończy się, a ja klękam, oddając cześć przed potęgą mojej szabli, która triumfalnie spoczywa na podłodze, błyszcząc niczym najjaśniejsza gwiazda na niebie.

Mogę już jechać. Moją ukochaną wtykam za pas, żegnam Ankę i wsiadam na koń. Tylko kilka dni do Szwecji. Za kilka dni już na zawsze zwrócę to, co należy się Polakom.

Królewski Przekręt || RON x IROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz