Rozdział 14

24 6 6
                                    

Otaczały ją błękitne przestworza. Ciepły wiatr targał jej włosami, gdy szybowała wiele metrów nad ziemią. Zatrzepotała białymi jak śnieg skrzydłami i przyśpieszyła, robiąc kilka pętli w powietrzu. Tu wszystko wydawało się zupełnie inne. W końcu mogła być bliżej słońca niż kiedykolwiek wcześniej. Nareszcie czuła się naprawdę sobą - światłem.

Pod nią znajdowało się nieduże - w porównaniu do tych renoriańskich - miasto. Widziała małe sylwetki przemieszczających się po ulicach ludzi. Byli niczym mrówki: malutcy i pracowici.

Zbliżając się do wysokiej wieży, złożyła skrzydła bliżej ciała i zanurkowała w kierunku balkonu. Gdy opadła stopami na podłoże, do jej uszu dobiegł ciepły, męski głos. Kiedy go usłyszała, spowodowało to szybsze bicie jej serca.

– Dzisiaj nie było cię wyjątkowo długo.

Zachichotała, a następnie z gardła Lucette wydobył się głos, który na pewno nie należał do niej:

– Potrzebowałam pobyć sama po tym nieszczęsnym obiedzie.

Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem, po czym podszedł bliżej i złapał ją za dłonie. Była zaskoczona tym, jak jej ciało domagało się pieszczot od tych człowieczych rąk. Wpatrywała się w głębokie jak morze oczy, ledwie powstrzymując się od pocałowania jego zaróżowionych ust. Gdy była zaledwie centymetr od nich, jego uśmiech przerodził się w kwaśny grymas, a on gwałtownie odwrócił wzrok.

– Filipie, coś nie tak? – zapytała z troską.

Wziął głęboki oddech, zanim znów przekierował na nią spojrzenie.

– Kochana moja, muszę wyjechać – oznajmił chłodnym tonem.

– Gdzie? – zacisnęła palce na jego dłoni.

– Na Wyspę Nowiu.

-♥-

Nieprzyjemne kołysanie sprawiało, że żołądek podchodził Lucette do gardła. Słońce niemiłosiernie paliło ją w czubek głowy a upalny wiatr muskał jej policzki. Usilnie starała się otworzyć sklejone po nocy oczy. Gdy uderzyła ją świadomość, gdzie dokładnie się znajdowała, gwałtownie się wyprostowała, nadal siedząc na garbie wielbłąda. Przez ten ruch turkusowy szal, który przez ten cały czas otulał jej głowę, zaczął się zsuwać. W ostatnim momencie przed upadkiem uratowała go blada dłoń.

– Owiń się nim – najemnik rzucił chustę w jej stronę, a ona natychmiast ją złapała. – Może i jesteś serafinką, ale salamandryjskie słońce jest zdradzieckie.

Nadal lekko oszołomiona zrobiła to, co kazał. W przeciwieństwie do niej, Julian był zakryty po sam skrawek nosa. Mimo skrupulatności arcyksiężniczka i tak dostrzegła lekkie zaróżowienia na jego twarzy i dłoniach. Nad nimi – jak zawsze – szybował biały ptak niczym stróż.

Po dłuższej chwili ciszy poświęconej na przyglądanie się otoczeniu, Lucette w końcu zdobyła się na zadanie nurtującego ją pytania:

– Dlaczego nie zatrzymaliśmy się na noc?

Najemnik poprawił lejce w rękach, po czym wpatrując się przed siebie, odpowiedział:

– Zatrzymaliśmy się.

– Jak to? Kiedy? – rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie, odkręcając się w jego stronę.

– Zaraz po tym, jak zasnęłaś – odrzekł i wzruszył ramionami. – Wyruszyliśmy jakąś godzinę temu.

Klucz do Chaosu | Trylogia Klucza Tom I (poprawiane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz