O tej porze życie w Medi toczyło się niezwykle żwawo. Poranne słońce było przyjemnie ciepłe a szum morza słyszalny był z każdego miejsca. Młoda serafinka pozbawiona skrzydeł siedziała na niewielkim schodku tuż przed jednym z domków nieopodal małego sklepiku. Przyglądając się mieszkańcom, zauważyła, że większa część z nich zmierzała w stronę przystani.
Poprzednia noc dla Lucette obfitowała w wiele emocji. To był powód, dla którego także nie zmrużyła oka. Opierając głowę o ścianę, spojrzała na najemnika, który kupował im śniadanie. Mężczyzna prowadził bardzo żywą dyskusję ze starszą panią sklepikarką. Kobiecina wymachiwała w jego kierunku najróżniejszymi produktami, co jakiś czas chichocząc. Kiedy Julian wrócił z chustą wyładowaną smacznościami, jego zleceniodawczyni aż się ożywiła.
– Mam nadzieję, że ci zasmakuje. Wybrałem rzeczy najbardziej zbliżone do renoriańskiej kuchni – odparł, podając jej zawiniątko oraz przysiadł obok niej na schodach.
Arcyksiężniczka wymamrotała ciche podziękowania i rozwinęła materiał. W środku znajdowało się sześć bułeczek, w których każde nadzienie było innego smaku, jak i również parę owoców. Dopiero gdy miała za sobą pierwszy wypiek, przypomniała sobie o siedzącym koło niej mężczyźnie.
– Częstuj się – powiedziała, zasłaniając sobie buzię ręką.
On bez wahania skorzystał z zaproszenia. Zjedli razem w ciszy. Potem Julian, aby znaleźć jak najszybszą trasę do Petry, z konsternacją zaczął studiować mapę, którą wyciągnął spod peleryny. Widząc to, arcyksiężniczka uznała, że musiał mieć w niej naprawdę mnóstwo kieszeni, skoro przechowywał tam tak wiele rzeczy. W międzyczasie ona korzystała z pięknej pogody, wygrzewając się na słońcu. W pewnym momencie jej wzrok padł na zabandażowaną nogę. Rana bardzo dobrze się goiła, dzięki specyfikowi, którym Julian ją posmarował. Choć jeszcze dzień wcześniej chodzenie sprawiało jej trudności, teraz bez problemu mogła się poruszać.
– Moglibyśmy wsiąść na statek... – mamrotał pod nosem, a jego palec utkwił na zilustrowanym wybrzeżu Salamandrii. Następnie podniósł głowę, wbijając wzrok w ulicę prowadzącą do przystani. – Popłynęlibyśmy statkiem do Renorii do najbliższego miasta nad ujściem Riny i wtedy można by rzeką dostać się do stolicy...
Jego słowa przyciągnęły uwagę Lucette. Obserwowała uważnie jak jego opuszki sunęły po starym skrawku papieru.
– Ile by nam to zajęło? – zapytała po chwili.
– Na pewno mniej niż miesiąc. Dwa... Może dwa i pół tygodnia – zwinął mapę w rulon i schował. – To co, idziemy dowiedzieć się czegoś więcej?
Najemnik wstał na równe nogi, a ona pośpiesznie do niego dołączyła. Lucette nie mogła uwierzyć w to, że właśnie w taki sposób jej podróż musiała dobiec końca. Owszem, bardzo stęskniła się za domem, za rodziną, za jasnymi nocami, marmurowym pałacem, wygodnym łóżkiem, regularnymi posiłkami i kąpielami. Mimo to czuła się bardzo źle z tym, że wracała z pustymi rękoma. Nie udało jej się przekonać Havanny do pomocy, przez co musiała się wycofać z działania na własną rękę. Liczyła na to, że po powrocie François pozwoli jej na dalsze odkrywanie tajemnic klucza i nie będzie traktował jej tak, jakby była jajkiem.
Gdy przeszli kawałek drogi, z myśli wyrwał ją głos Juliana:
– Pewnie się cieszysz, że w końcu wracamy.
– Tak szczerze to nie wiem... A ty? Zapewne odetchnąłeś z ulgą – odparła, zerkając na niego kątem oka.
– Tak – powiedział bez ogródek. – Lżej mi z faktem, że nie będę musiał cię już niańczyć. Niemniej jednak dziękuję bardzo za wypełnienie sakiewki.
CZYTASZ
Klucz do Chaosu | Trylogia Klucza Tom I (poprawiane)
FantasíaIstnieje pewne miejsce, w którym nigdy nie zachodzi słońce. Leży tam kraj, a w nim są mieszkańcy, mający bliżej do niebios niż do ziemi. Mówi się o nim jako mlekiem i miodem płynącym, gdzie nawet i sam władca ukoronowany jest promieniami słonecznymi...