Rozdział 24

18 4 1
                                    

Lucette nie była w stanie dłużej patrzeć na martwe ciała.

W tamtej chwili oddałaby wiele, aby wymazać z pamięci, wszystko, co się stało w ciągu ostatniej godziny. Najbardziej w świecie pragnęła stamtąd wyjść i nigdy nie wracać, ale także zapomnieć o Julianie i o wszystkim, co razem przeżyli. Jednak nieważne, gdzie by się nie udała, nigdy nie zdołałaby zmazać ich krwi ze swoich rąk. Nowa odpowiedzialność spoczęła na jej barkach niczym najgorszy ciężar. Była ona łańcuchem, którym została połączona z zimnokrwistym najemnikiem. Nagle stali się aż nazbyt podobni. Obydwoje zabili, aby przetrwać. Gdy na szali losu obok życia kogoś innego spoczęło jej własne, ona bez wahania zdecydowała.

Istoty, które zginęły z jej ręki, zapewne czyniły więcej zła, niż dobra ale czy to uprawniało ich do tego, czego się dopuścili? Absolutnie nie. Czuła się z tym źle. Jej kroki straciły na pewności, a mdłości wzbierały w niej, ilekroć tylko w zasięgu wzroku pojawiło się jakieś ciało. W czasie, w którym ona próbowała się pozbierać, Julian nie próżnował. Ułożył wielki stos z ciał wszystkich ofiar i bez najmniejszego problemu jednym machnięciem ręki wzniósł ogromny płomień. Żywioł w zawrotnym tempie zajął ich sylwetki, jakby z radością obejmował swoje własne dzieci. Skóra żywiołaków ognia z natury była grubsza i logicznym powinno być to, że nie mogła za szybko poddać się tej sile. Niespodziewanym było jednak tego odwrotne działanie. Gdy wszyscy stanęli w żarze, wydawali się płonąć jaśniej i mocniej, niż jakakolwiek pochodnia lub zapałka. Działo się tak ze względu na to, że po śmierci każda salamandra dążyła do tego, aby zjednać się ze swoim źródłem mocy i Wulkanem. To też był powód, dla którego w Salamandrii nigdy nie chowano ciał. Stałą praktyką zaś była kremacja, która w tej kulturze równała się oddaniu najwyższego szacunku zmarłym.

Arcyksiężniczka nie potrafiła zdobyć się na to, aby dłużej patrzeć na tę masakrę. W barze oprócz niej i najemnika, żywym został jeszcze tylko jeden Salamander, choć jak na razie pozostawał nieprzytomny. Zostawiając Juliana z płonącymi trupami, zaciągnęła go do mniejszego pomieszczenia, które najprawdopodobniej wcześniej służyło tancerkom jako garderoba. Tam usadziła łotra na krześle. Przeszukała jedną z szafek, znajdując w niej bardzo długi kawałek materiału i dzięki niemu zdołała unieruchomić ich więźnia. Supeł co prawda nie był najlepiej wykonany, ale na razie musiał wystarczyć. Odsunęła się na bezpieczną odległość, przyglądając się swojemu dziełu. Choć w głowie miała miliony myśli, a skrajne uczucia chciały się wyrwać niczym dzikie bestie, ona doskonale wiedziała, że to nie był odpowiedni czas na ich wypuszczenie. Przez ten jeden moment musiała grać zimną i okrutną, dusząc wszystko, co w niej siedziało.

Wyjrzała na główną salę, szukając najemnika. Cały czas stał przy stosie pogrzebowym, kontrolując płomienie. Mdły zapach palonych ciał unosił się w całym budynku. Ledwo zdołała powstrzymać odruch wymiotny.

Julian dołączył do niej dopiero po piętnastu minutach, kiedy z martwych ciał nie zostało już nic poza popiołem. Wraz z jego przybyciem do pomieszczenia wdarła się ta obrzydliwość.

Wzięła głęboki oddech i mimowolnie przyłożyła dłoń do pustego miejsca nad sercem. Musiała pamiętać, po co to robiła. Miała jasny cel i to się tutaj najbardziej liczyło.

Wtedy usłyszeli krótki jęk a spróchniałe krzesło zadygotało. Zerknęła na towarzysza, który w odpowiedzi dał jej znać, aby się przygotowała.

– Nie trać pewności siebie. On mówi po renoriańsku. – wyszeptał, nie spuszczając oczu z Kobry.

Jednooki próbował podnieść głowę, ale ewidentnie nie szło mu to za dobrze. Majtał wszystkimi kończynami na każdą stronę, mamrocząc coś pod nosem. W końcu pewnym ruchem, odchylił głowę, a wtedy bursztynowe oko się otworzyło. Pierwszym, co dojrzał, byli wędrowcy. Na ten widok od razu spoważniał i zaczął rozglądać się na boki. Po chwili rzucił kilkoma słowami w obcym języku.

Klucz do Chaosu | Trylogia Klucza Tom I (poprawiane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz