rozdział długi, jest smut, więc nie odpowiadam jak będzie cringe, sorry, nie przykładam do tego ręki :)
***
Callie
– Masz wszystko? Na sto procent?
Z wypisanym politowaniem na twarzy spojrzałam na Dharię i skinęłam głową.
– Tak, mam – potwierdziłam z westchnieniem, bo dosłownie wypytywała mnie, co chwilę i po kilka razy o to samo. – Serio, ogarnęłam wszystko.
Oczywiście nie odpuściła, to byłby cud, gdyby to zrobiła i szczerze w myślach o to prosiłam, ale cóż, nie można dostać czegoś na zawołanie. Z jednej strony rozumiałam, że tak się zachowywała, bo wyjeżdżaliśmy na weekend nad jezioro i najzwyklej w świecie się martwiła, jednak umiałam o siebie zadbać. Znaczy, nie do końca. Dopiero się nauczyłam, więc nie było tragedii.
– Leki? Podpaski? Spodenki? Majtki? – Taranowała mnie pytaniami dalej, na co odchyliłam głowę do tyłu i jęknęłam męczeńsko.
– Chryste, wszystko mam. Nie musisz się martwić. – Podeszłam do rodzicielki i złapałam ją za ramiona. – Dam sobie radę. Będę pisać, dzwonić, żebyś nie odchodziła od zmysłów.
Gdyby ktoś nas obserwował, pewnie pomyślałby, że to normalna relacja matki i córki. Może i chodziłam na terapię, uświadomiłam sobie wiele rzeczy, lecz jedno się nie zmieniło. Nadal jej nie ufałam. Brzmiało to okrutnie, bo halo, to m o j a mama. Czasami rzeczywistość bywała brutalna, nasza właśnie taka była.
Dharia odetchnęła głośno, kiwając głową.
– Okej, w porządku – powiedziała i ostatecznie się poddała. – Reszta już na ciebie czeka.
Cieszył mnie wyjazd nad jezioro. Z wielu powodów, jeden z nich chodził, mówił, choć niewiele, miał ciemne, zielone oczy i niezwykle zaprzątał mi głowę. Obiecałam sobie, że jeżeli będzie trzeba uknuję plan, żeby mieć blisko niego pokój albo razem z nim, choć zbytnio się o to nie martwiłam, bo to był Harvey. Wydawało się, że bardziej tego chciał niż ja. Nie pokazywał tego otwarcie, ale cóż, umiałam go rozgryźć.
Wracając, jechaliśmy wanem Josepha. Niestety Aisha nie mogła ze względu na pracę i przy okazji, miała możliwość, żeby porozmawiać z Rhettem, a więc właściwie na jej miejsce wpadła Grace, co też mnie cieszyło.
Jedynym minusem tego wszystko było to, że musiałam wstać o piątej rano, a właśnie dochodziła szósta. Niemiłosiernie piekły mnie oczy, w głowie nieco szumiało i nadal byłam senna. Możliwe, że dlatego Dharia mnie tak pilnowała.
Chwilę później wsiadałam już do wana i żegnałam się z Lory. Szepnęła mi na ucho, żebym sprzedawała jej jakieś nowinki i dzwoniła, gdyby coś się działo. Wyjechaliśmy grubo po szóstej. Ja siedziałam z przodu z Harveyem, który prowadził, za nami był Rene z Grace, a na samym końcu Lucille i Douglas. Trzy pary. Niczym potrójna randka.
W połowie drogi te dwie pary nas opuściły i zasnęły, więc jechaliśmy w akompaniamencie chrapania i mamrotania Rene. Spojrzałam półprzytomna na Harveya i uśmiechnęłam się lekko, widząc na jego twarzy spokój i skupienie. Dziwił mnie fakt, że nie był zmęczony, choć często nazywaliśmy go nocnym markiem, bądź wampirem, bo nigdy nie był zmęczony fizycznie.
– Mogłam wziąć stopery do uszu – mruknęłam, zerkając na śliniącego się Rene. – Obrzydliwe. Jak on się ślini – dodałam nagle, marszcząc nos.
– To jego urok – odpowiedział Harv, wzruszając barkiem. – Kiedyś zaślinił mi całą poduszkę, gdy przygarnąłem go po imprezie. Raz wyłowiłem z toalety e-papierosa, bo przypadkowo wrzucił. Chyba dlatego go polubiłem.
CZYTASZ
Burn It All
Teen Fiction• Więc, gdy wykonasz moją prośbę i spalisz to wszystko, to wtedy możesz żyć spokojnie, nie martwiąc się, że w chwilach twego szczęścia, przeżywam najgorsze męki. • Podobno mawiają, iż życie to szlak pełen szczęścia, któremu często towarzyszy smut...