I - Cras amet qui numquam amavit

412 30 7
                                    

Kilkudniowa podróż do Rzymu już dawała się mu we znaki, jednak z każdym dniem coraz bardziej oddalali się od Brytani i zbliżali do Wiecznego Miasta. Drugim wozem jechały z Londinium jego bagaże, a przed nim i za nim szła służba. Planował zabawić w Rzymie kilka dni, żeby załatwić wszystkie sprawy, z jakimi się tam fatygował. Koła jego carpentum stukały miarowo po brukowanych drogach, co powoli kołysało go do snu i może powinien uciąć sobie południową drzemkę, zwłaszcza że do kolejnego postoju było jeszcze kilka mil. Czasami wyglądał przez okno, ciekawy miejsc, jakie mijali, napotykał wzrok ciekawskich ludzi albo stojące samotnie przy drodze miliarium, jednak był pewien, że już jutro wreszcie odpręży się w rzymskich łaźniach i odpocznie, ugoszczony dobrze przez swojego przyjaciela w jego willi.

Nie lubił podróży, zbytnio go męczyły, jednak teraz musiał pofatygować się do Rzymu osobiście, interesy Londinium wymagały tego od niego. Zazwyczaj Halius lubił być senatorem, nadużywać władzy, jednak czasami musiał opuścić prowincję, kiedy nie mógł polegać na nikim innym, oprócz siebie. Ostatnio nie działo się zbyt dobrze. Coraz częstsze najazdy sprawiały, że wymagano od niego jakichś działań, dlatego właśnie w końcu postanowił udać się w tę podróż, żeby zasięgnąć rady czy poprosić o pomoc, co akurat nie bardzo mu się uśmiechało, czuł jednak, że tym razem nie będzie miał wyjścia.

Zerknął przez okno, natrafiając wzrokiem akurat na jeden z mansiones, które mijali co jakiś czas. Gdyby mu się nie spieszyło, kto wie, może mogliby zatrzymać się tu i trochę odpocząć, jednak on wolał jak najszybciej dostać się do Rzymu. Nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie stanie w ostium willi swojego przyjaciela, gdzie od razu rzuci mu się w oczy bawiące go zawsze „cave canem", wyłożone na podłodze westybulu. Nie miał pojęcia, dlaczego to go śmieszyło, może dlatego, że psy Lixasa mogły jedynie pogryźć jego kostki.

Słońce prażyło okropnie i przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie przywykł już za bardzo do innego, chłodnego klimatu Londinium. Pamiętał dobrze, jak wyprawili go na tę prowincję i tak naprawdę dopiero teraz dotarło do niego, ile lat już tam był. Może kiedy już załatwi wszystko, powinien poprosić o powrót do Rzymu. Brakowało mu tego, mimo że Londinium rozwijało się naprawdę dobrze, jednak te coraz częstsze najazdy... Powinien to rozważyć. Zwłaszcza, że Cesarstwo już od dawna nie chciało utrzymywać w Brytanii zbyt licznego wojska, a jakoś nie miał ochoty ginąć ścięty przez jakichś barbarzyńców. Właściwie, jeśli jego wizyta nic nie da, naprawdę to rozważy, niech ktoś inny dzierży władzę w Londinium i martwi się o jego interesy.

Spiął się nagle, kiedy koń zarżał głośno i odruchowo wychylił się z carpentum, żeby zobaczyć co się wydarzyło. Nie zdążył jednak nawet zorientować się w sytuacji, kiedy obok jego głowy śmignęła strzała. Schował się od razu, zasłaniając okna i wpadając w całkowitą panikę, zwłaszcza że z zewnątrz dochodziły odgłosy za bardzo przypominające mu walkę. Konie rżały przerażone, a wśród jego służby słychać było krzyki. Nagle ktoś otworzył drzwi jego carpentum i zajrzał do środka, a on od razu poczuł ostrze miecza przy szyi.

– Oddaj złoto, a nic ci nie zrobię – odezwał się mężczyzna i Halius od razu zaczął ściągać z palców wszystkie pierścienie. Był przerażony i w tym momencie oddałby temu obszarpanemu rzezimieszkowi wszystko, byle tylko ujść z życiem.

I pomyśleć, że napadnięto ich tutaj, w samym środku Imperium, u granic Wiecznego Miasta.

– Nic więcej nie mam – powiedział, podając złoczyńcy wszystko, a ten przyjrzał się przez chwilę pierścieniom, po czym zaśmiał się i zniknął.

Halius nie wiedział, czy nie wróci tu zaraz i nie wbije mu ostrza prosto w serce, jednak po chwili odgłosy walki ucichły, zaraz po tym, jak ktoś krzyknął, żeby zawracać. Chciał sprawdzić, co się dzieje, jednak bał się wychylić.

Etiam in morte superest amor [Larry ff]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz