Ludris szybko zrozumiał, o co chodziło senatorowi, kiedy udali się na macellum, a już upewnił się w tym, gdy jego lektyka zatrzymała się w konkretnym miejscu i Halius wysiadł z niej, rozkazując, że nikt ma z nim nie iść. Officina przywodziła mu na myśl tylko jedno. Chciał z nim porozmawiać, jednak senator nakazał mu milczeć i dopiero kiedy wrócili do willi, nadarzyła się do tego okazja, zresztą nie chciał też robić scen i przysparzać im więcej kłopotów.
– Nadal uważam, że powinieneś iść jeszcze do senatu, Haliusie – powiedział, kiedy oboje weszli do jego cubiculum.
– Nie mam po co – odpowiedział brunet. – Konstantyn dał mi to jasno do zrozumienia.
– Co powiedział? – zapytał Ludris. Jeszcze nie mieli okazji o tym porozmawiać, chociaż widział, że ta rozmowa nie potoczyła się tak, jak tego oczekiwali. Zresztą Halius wyglądał jak chmura burzowa, kiedy go stamtąd wyrzucili.
Czekał na odpowiedź, jednak Halius milczał, więc podszedł do niego i ujął jego dłoń w swoją, a drugą, złapał delikatnie jego brodę, zmuszając do spojrzenia na siebie.
– Haliusie – ponaglił, oczekując odpowiedzi.
– Tłumaczyłem mu, że to nieporozumienie, ale powiedział, że ma lepszych informatorów – odpowiedział w końcu brunet, po czym wybuchnął płaczem, znowu pozwalając sobie na tę słabość, jednak nie miał już na to wszystko sił. Jego przyjaciel... Może już nie było go na tym świecie. – Och, Ludrisie – zaszlochał, wtulając się w żołnierza. – Nie potrafiłem go uratować.
– Najważniejsze, że byli szczęśliwi, a w tej ostatniej chwili byli razem, to lepsze niż zginąć samotnie na wojnie – powiedział szatyn, gładząc senatora po plecach i starając się jakoś go pocieszyć, jednak, mimo że znał tę trójkę ledwie kilka dni, to sam boleśnie odczuwał tę stratę. Do tego zdawał sobie sprawę, jak to wszystko może potoczyć się dalej, w pewnym sensie byli w to zamieszani.
– I my możemy być razem. Nie zamierzam dać się pojmać Konstantynowi – oznajmił brunet.
Trybun westchnął ciężko. Więc naprawdę chodziło o to, co podejrzewał. Halius również doszedł do tych samych wniosków co on i odwiedził officinę tylko w jednym celu, chciał odejść z honorem, zanim cezar dorwie go w swoje łapska, problem w tym, że rzymianie wcale nie uznawali śmierci z miłości za honorową, tym bardziej nie uznają takiej. Brunet wyprostował się nagle i spojrzał na trybuna. Odruchowo otarł łzy, po czym złapał jego dłonie w swoje.
– Miałeś rację, jeśli uciekniemy, on nas znajdzie, a ja nie chcę do końca życia oglądać się za siebie. Widziałeś, co się stało, a przecież Lixas mówił mi, że czuł się tu bezpieczny, rozmawiałem z nim o tym, tymczasem już knuto na niego ten spisek.
Westchnął ciężko, po czym pogładził policzek szatyna i na chwilę złączył ich usta, składając na nich delikatny pocałunek, który był tak lekki jakby Favonius musnął jego skórę swoim zwiastującym wiosnę podmuchem.
– W ciągu tych kilku dni stałeś się mi drogi, Ludrisie. Czy będziesz mi w tym towarzyszył?
– Czy to aby na pewno dobry pomysł? – zapytał szatyn. – Wzgardzą nami jeszcze bardziej.
Halius zaśmiał się drwiąco.
– Nie obchodzi mnie to. Myślisz, że będę robił z tego wydarzenie, wydawał przyjęcia jak inni? Nawet nie miałbym kogo zaprosić, nie miałem przyjaciół oprócz Lixasa, poza tym gardzę już Rzymem i wszystkim, co z nim związane. To nie jest moje miejsce, a jeśli nie ma dla mnie tutaj innego, to i tak chcę być z tobą na tym, czy innym świecie.
Tym razem to Ludris położył dłoń na policzku senatora, kciukiem odchylając lekko jego dolną wargę.
– Kiedy cię poznałem, od razu wiedziałem, że masz dwa oblicza i cieszę się, że mogłem poznać to drugie.
CZYTASZ
Etiam in morte superest amor [Larry ff]
FanfictionImperium Rzymskie, 330 r.n.e. Rzymski senator, zostaje napadnięty podczas podróży do Wiecznego Miasta. Kiedy tam dociera, żąda ochrony, którą ma mu zapewnić jeden z wojskowych trybunów.