Rozdział piąty

275 19 21
                                    

Mia

16 lat.

Dwa tygodnie później miałam już umówioną wizytę u ginekologa. Codzienne kłótnie z mamą mnie wykańczały psychicznie, ale kazała mi wybierać między aborcją, a adopcją. Dla mnie żadna opcja nie jest wyjściem. Nie usunę mojego dziecka. Również go nie oddam. Mama mówi, że mają swoje powody by twierdzić, że to dla nas najlepsze wyjście. Z tym, że w dupie mam jej powody. To moje życie i moje dziecko. Nasze dziecko. Nie może nas zmusić do oddania.

Jednak podczas następnej kłótni, wiedziałam już, że nie wygram z nimi. Tak naprawdę nigdy nie miałam wyboru. Nasi rodzice postanowili za nas. Powoli zaczęło to do mnie docierać.

- Mia, przestań dramatyzować, albo usuniesz, albo oddasz do adopcji. Innej opcji nie ma. – Mama odłożyła gazetę, jakby ta rozmowa ją nużyła. Jakby nie była warta uwagi.

- Powiedziałam wam już, że żadna z tych opcji nie wchodzi w grę.

- Zrobisz to, albo oskarżymy Jamiego.

Na te słowa zaschło mi w ustach. Zapowietrzyłam się. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziała. Przecież nie zrobiliby tego, prawda? Zaczęłam się zastanawiać, czy są do tego zdolni. Patrząc przez pryzmat ostatnich wydarzeń, owszem, są. Wiedzieli, że nie będę umiała zaprzepaścić jego przyszłości. Chociaż dla dziecka powinnam była móc to zrobić. Czułam, że muszę wybrać dziecko. Potem jednak przeszło mi przez myśl, czy może faktycznie nie będzie mu lepiej u kogoś, kto jest ustawiony w życiu. Wiem, że adopcja to żmudny proces, z wieloma latami wizyt psychologicznych i sprawdzania opieki społecznej warunków do życia.

- Co ty powiedziałaś? Powtórz! – Warknęłam. Ta kobieta potrafi podnieść ciśnienie. Pomyśleć, że uważałam ją za najlepszą osobę na świecie.

- Dobrze słyszałaś. Czy to naprawdę jedyny sposób by zmusić cię do posłuszeństwa? Groźby?

- Nie zgadzam się. Mamo. – mój głos się łamał. Mój ton był błagalny – To moje dziecko, błagam nie rób mi tego. Nie rób nam tego. – Znów zaczęłam płakać. Miałam resztkę nadziei, że gdy zobaczy, że naprawdę zależy mi na tym maluchu, zmieni zdanie. Cóż, myliłam się. Nie wiem, dlaczego była tak zimna.

- Mia, zaprzepaszczacie swoją przyszłość! Rodzice Jamesa i my doszliśmy do wniosku, że najlepiej dla waszego zdrowia psychicznego będzie, gdy oddacie je do adopcji. Boję się, że aborcja się na tobie negatywnie odbije.

- Chyba sobie kpisz. – Prychnęłam. Kurwa, co ona sobie myśli. - Nie widzisz, że negatywnie odbije się na mnie bycie z daleka od mojego maleństwa? Wizja utraty go? Oddanie mojego serca obcym?

- Zawsze lubiłaś odrobinę dramaturgii. To już postanowione i nie podlega dyskusji. – Wstała pokazując, że rozmowa naprawdę dobiegła końca. Nie wpłynę na zmianę jej zdania.

- Jesteście potworami. Naprawdę nie wiem, jak możecie się nazywać rodzicami. Rodzice wspierają, pomagają dzieciom, a nie podejmują za nie decyzji, które je krzywdzą. Tak bardzo was nienawidzę.

Matka zatrzymała się z ręką na klamce, odwróciła się i spojrzała na mnie lodowatym, ale także pełnym bólu wzrokiem.

- Kiedyś nam za to podziękujecie.

No nie, nie sądzę.

***

Dzień później podczas rozmowy z Jamiem, powiedziałam mu czym grozili mi moi rodzice.

- Wiem. Mi też to powiedzieli. – Skrzywił się. Jego też pewnie to bolało.

- Jak oni mogą, Jamie? Jak mogą być takimi potworami? Przecież sami są rodzicami, powinni nas zrozumieć!

Zaginione szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz