Rozdział jedenasty

228 15 2
                                    

Cześć! Mam nadzieję, że do tej pory opowiadanie wam się podoba. Wpada kolejny rozdział, jako przeprosiny za to, że tak długo musieliście czekać na poprzedni. Ostatnimi czasy mam bardzo mało czasu, ale mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

Bawcie się dobrze podczas czytania!



Mia


Otwieram zmęczone oczy. W nocy ledwo spałam. Kurwa, wstał kolejny nowy dzień. Zajebiście. A ja nadal żyję.

W niektóre dni nie wiem co tu robię. Czasem dopadają mnie depresyjne myśli, jak na przykład ta dzisiejsza, dlaczego nadal żyję? Jeszcze nim dobrze się obudzę myślę o tym, co dalej zrobić z moim życiem. Czy już zawsze tak będzie? Mam dwadzieścia cztery lata i nie wiem, dokąd zmierza mój świat. Niby nastał kolejny dzień, a ja cały czas stoję w miejscu. Niby ruszyłam na przód, ale w głębi serca nadal trwam w przeszłości.

Po śmierci Jamesa bardzo długo walczyłam z depresją. W sumie, to poniekąd do teraz z nią walczę. Najpierw straciłam dziecko, potem jego. To dużo jak na jedną, tak młodą osobę. Był taki moment, w którym po prostu chciałam przestać czuć, stępić ten wszechogarniający ból. Nie chciałam tu być bez nich. Chciałam przestać istnieć. Nikt by za mną nie płakał. Jedyna kochająca mnie bez granic osoba, została mi brutalnie odebrana przez pijanego kierowcę. Jego już nie ma.

Zawsze wtedy zaczynam myśleć o siostrze. Wiedziałam, że nie mogę jej tego zrobić. Teraz kolejną myślą, była ta o Carterze. Wiem, że mnie kocha. Ja jednak, nie potrafię się zaangażować. Za bardzo boję się kogoś pokochać tylko po to, by później go stracić. On to rozumiał, ale czy na pewno? Jak długo będzie w stanie wytrzymać moje epizody i brak emocjonalnego zaangażowania w związek? Często podczas takich gorszych dni myślę o naszym synku, który gdzieś tam żyje. Krwi James'a i mojej. Dla niego wstaję. Mam zamiar kiedyś go odnaleźć.

Od jakiegoś czasu nie biorę już leków antydepresyjnych, bo mój stan ogólny się znacznie polepszył. 

Żadna terapia nie jest w stanie bardziej mi pomóc. W końcu wydaje się, że nie brakuje niczego w moim życiu. Mam pracę, przyjaciółkę, mieszkanie, a nawet chłopaka. Jednak jest mi tak cholernie ciężko żyć bez kawałków swojego serca, które zabrali ze sobą. Mam na myśli tak naprawdę żyć, pełną piersią, bez żalu, depresji, bólu czy strachu.

Jeszcze przed pogrzebem przeniosłam się do akademika. Wróciłam, bo nie mogłam znieść wspomnień Jamesa z mieszkania. Gdybym tam została, oszalałabym. Widziałam go dosłownie wszędzie. Za każdym razem, gdy patrzyłam na drzwi wejściowe, łudziłam się, że zaraz przez nie przejdzie. Miałam nadzieję, że to wszystko okaże się złym snem, z którego zaraz się wybudzę. Nic z tego. To był realny koszmar, z którym musiałam się mierzyć na co dzień.

Poza tym, paparazzi ciągle stali pod naszym mieszkaniem. Przeklęte hieny wyczuły sensację. Nie liczyła się dla nich ludzka tragedia. Ich obchodził sprzedajny temat. Pamiętam te nagłówki. „Narzeczona w żałobie" z załączonymi zdjęciami. Wyglądam na nich jak śmierć. Zresztą nic dziwnego. Nie jadłam, nie spałam, nie dbałam o nic. Egzystowałam.

Chciałam zmienić szkołę i otoczenie, ale nigdzie indziej nie dostałabym od razu pełnego stypendium, a nie chciałam zaprzepaścić tego co do tej pory osiągnęłam pomimo mojej straty.

Rodzice Jamesa zabrali jego ciało do domu. Tam też został pochowany. Byłam na pogrzebie. Strasznie przeżyłam powrót do domu. Nie chciałam się widzieć z rodzicami ani moimi, ani jego, chociaż wiedziałam, że to nieuniknione. Nie odpuściłabym ostatniego pożegnania. Nie wybaczyłabym sobie tego.

Zaginione szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz