Rozdział siódmy

262 20 13
                                    

Mia

19 lat.

Wracając do mieszkania po zajęciach, myślałam, że James będzie na mnie czekał. Wiem, że dzisiaj kończył trening wcześniej niż ja zajęcia. Po godzinie martwiłam się już nie na żarty, więc zadzwoniłam do niego.

- Przepraszam skarbie, trener mnie zatrzymał po treningu. – Słyszałam jak sapie, więc pewnie szedł szybko do auta.

- Rozumiem, po prostu się martwiłam. Kiedy będziesz?

- Jestem właśnie w drodze do domu. Kupić coś na obiad?

- Nie, właśnie gotuję dla nas. Grillowany łosoś i warzywa na parze.

- Mmmm, moja cudowna narzeczona dba o moją dietę.

- Oczywiście. Tylko dlatego, że twoja narzeczona kocha cię nad życie.

- Cudownie. Ja ją też kocham. Do zaraz.

Gdy ponad miesiąc temu James stanął w drzwiach akademika i oznajmił mi, że wynajął dla nas mieszkanie i przyjął propozycję grania dla tutejszej drużyny Futbolowej, bałam się. Tak cholernie się bałam, że ledwo mogłam złapać oddech. Myślałam, że nie dam rady zapanować nad wspomnieniami.

James za to był cierpliwy. Mówił na poważnie, że chce być ze mną. Pomagał mi zapanować nad złymi myślami. Chodził ze mną do psychologa oraz zajmował mój wolny czas randkami i różnego rodzaju wyprawami. Odciągał mój umysł od natłoku myśli. Szczerze mówiąc, myślałam, że jak pójdzie do collegu, to o mnie zapomni. Znajdzie sobie nowych znajomych, być może dziewczynę. A jednak się myliłam. Udowodnił mi tym, że naprawdę mnie kocha, że nie jest to tylko młodzieńcza przejściowa miłostka.

W ciągu zaledwie kilku tygodni, stał się coraz bardziej rozpoznawalny. Odkąd zaczął grać w lidze, ludzie zaczęli go poznawać na ulicy. Bywało i tak, że jakiś paparazzi czaił się gdzieś na niego. Nie było mowy o prywatności. Jedno było pewne. Jamie był naprawdę świetny w tym co robił. To także pomogło mi przezwyciężyć ciężar mojej decyzji. Gdy patrzyłam na niego na boisku, rozumiałam, że podjęłam dobrą decyzję, mimo, że w tamtym momencie pękło mi serce. Od pani z opieki społecznej, dowiedziałam się, że naszemu synkowi nie dzieje się żadna krzywda. Ponoć miał nawet psa. To mnie pocieszało.

Dni mijały. Nawet nie wiem, kiedy minął cały ten czas i zbliżało się święto dziękczynienia. Jamie dostał wiadomość od rodziców, że nas zapraszają do siebie. Oboje wiedzieli, że się tam nie zjawimy, jednak zachowali się całkiem porządnie. Chciałam, żeby Jamie zaprosił rodziców do nas, ale on nie chciał o tym słyszeć. Nadal miał im za złe, że nie walczyli o naszego malucha.

Zatem postanowiliśmy wyjechać gdzieś razem. Zarezerwować gdzieś stolik, zjeść kolację, pospacerować. Nie przejmowaliśmy się wtedy, co ktoś sobie o nas pomyśli. Odcięliśmy się od swoich rodzin, ale mieliśmy ku temu dobry powód. Ja pisałam od czasu do czasu Leah maile, w których opowiadałam trochę o naszym życiu i tym co się dzieje. Od niej też wiedziałam co w domu.

Na kilka dni przed naszym wyjazdem okazało się, że pojedzie nas większa grupa. Lily ze swoim chłopakiem Chadem i kilku chłopaków z drużyny Jamesa. Niektórzy będą sami, niektórzy pojadą z partnerkami. Zarezerwowaliśmy więc kilka pokoi w hotelu w Nowym Jorku.

Wyjazd był wyznaczony na następny dzień. Właśnie pakowaliśmy walizki, gdy zadzwonił telefon Jamiego.

- To twoja mama dzwoni.

- Moja mama? – Spojrzałam na ekran telefonu Jamesa. – Ciekawe czego może chcieć.

Matka nie miała mojego numeru. Chyba, że Leah go jej dała. Mimo to, nie odezwała się do mnie. Ani razu, odkąd wsiadłam do auta z moimi walizkami.

Zaginione szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz