Jean-Paul Sartre napisał, że piekło to inni ludzie. Dla Theo piekło to tylko jedna osoba - Tara.
Sam to sobie zrobił, Theo o tym wie. Jest twórcą własnego zniszczenia. A stado Scotta po prostu zawsze chce robić to, co słuszne. W tym przypadku zabawianie się w Boga i wysłanie Theo prosto do piekła za jego grzechy było rzeczą słuszną. Patrzyli więc, niezachwianie, jak płakał, krzyczał i błagał, gdy ziemia pochłaniała go w całości. Co z oczu to z serca. Życie watachy toczy się dalej, a oni tańczą na jego grobie.
A pod ich stopami Theo odpokutuje za swoje grzechy. Tara zmusza go do zapłaty za odebranie jej dzieciństwa.
To ta sama scena. Zawsze. Kostnica, słabo oświetlone szpitalne korytarze, jej głos wołający go po imieniu. W jednej chwili serce jest w jego klatce piersiowej, a w następnej już go nie ma. Za to jest ziejąca dziura w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się narząd. Trzyma go w dłoniach. Dławi się wyrzutami sumienia, poczuciem winy i gęstą, czerwoną krwią na zmianę. I jest to wyczerpujące. Ale nie ma czasu, by o tym myśleć, ponieważ ręka jego siostry ponownie wbija się w jego klatkę piersiową, naśladując akcję, jaką wykonał wobec jej bezbronnej postaci, prawie dziesięć lat temu. Ostatnią rzeczą, jaką zawsze widzi, jest stojąca nad nim Tara, zanim całkowicie go pochłonie ciemność.
Przestaje z tym walczyć. Przestaje uciekać. Dowiaduje się, że im szybciej się podda, tym szybciej scena się skończy. (chociaż zawsze zaczyna się od nowa)
Tym razem, gdy cykl zaczyna się od nowa, jest inaczej. Szponiaste ręce desperacko kopią ziemię i przebijają się. Kiedy Theo dociera na powierzchnię, Tary nigdzie nie widać. Porusza się instynktownie, każdy oddech mimowolnie wychodzi jako warczenie, oczy świeca żółcią oraz ma wysunięte pazury. Tym razem jest inaczej. Nigdy wcześniej nie był w stanie się zmienić, kiedy ścigała go Tara. Zawsze był tylko całkowicie zbyt ludzki i całkowicie zbyt bezbronny.
Wydaje się to niemal przytłaczające. Coś w tym cyklu wydaje się zbyt realne, zbyt solidne. Tak prawdziwe, że musi być fałszywe. To kolejna gra Tary.
Bicie serca. Właściwie dwa. I widzi ich źródła przed sobą, pachnące strachem i obawą. Ale to może być tylko Theo. Czuje się jak pasażer we własnym ciele. Niezupełnie spójny, gdy pierwotna strona przejmuje kontrolę. Niespokojny i skrzypiacy od nieużywania. Theo chwyta większego za kołnierz, przyszpila go do ceglanej ściany, mimo wyczerpania odczuwalnego w kosciach i trzęsących się rąk. Jego ciało nie wydaje się całkiem jego.
-Theo! Nie skrzywdzimy cie. Sprowadziliśmy cię z powrotem.
Gdzieś w umyśle Theo pojawia się rozpoznanie, wystarczające, by przebić się przez mgłę paniki i paranoi. Hayden. Liam. Stado.
Stado. Stado ale nie całkiem.
Kiedy jego głowa odwraca się w stronę dziewczyny, widzi tylko Tarę. Wszystko, co może usłyszeć to śpiew jej głosu. Wszystko co może poczuć to jej serce wyrywane z jego piersi. Jego uścisk rozluźnia się na koszulce Liama, gdy próbuje zwiększyć dystans między sobą a Tarą.
Ale kiedy mruga, jej już nie ma.
Z dzikim wzrokiem i falującą piersią Theo wodzi wzrokiem szukając swojej siostry, wiedząc, że była tam przed chwilą. Musi uciec. Chociaż raz uda mu się uciec.
Ale Tara zawsze go dogoni.
-Gdzie jest moja siostra? - żąda szorstkim głosem. Słowa nie przychodziły mu łatwo, kły zniekształcały jego mowę, a panika zamgliła jego umysł.
-Twoja siostra nie żyje - sapie Liam, a warczenie Theo wysyła falę strachu przez chłopca -Umarła dawno temu.
-Zabiłeś ją, pamiętasz? - Hayden dodaje, mówiąc do Theo jakby był przestraszonym zwierzęciem.
Theo pamięta, oczywiście, że pamięta. Dlatego teraz go ściga. Dlatego musi uciekać. Wie, że Tara próbuje go oszukać, żeby myślał, że jest bezpieczny. Theo się na to nie nabierze.
-Ciebie też zabiję - warczy, trzymając kły niebezpiecznie blisko szyi Liama - Zabiję was wszystkich.
Jego serce. Nie. Nie jego. Jej. Bije za szybko. Poza jego kontrolą. Wszystko wymyka się spod jego kontroli. Czuje się bardziej zwierzęciem niż człowiekiem. Każdy instynkt w jego ciele krzyczy, by walczył.
-Dobra. Odeślij go z powrotem - słyszy odległy rozkaz Hayden wypełnionym niepokojem.
Theo nie rozumie. Wie, że wciąż tu jest - w piekle. Ona wciąż go ściga. Nie może odejść. Próbował. Może uciec i ukryć się, ale Tara zawsze go kurwa, znajdzie. A on jest tak bardzo tym zmęczony. Jego ciało zaczyna opadać na Liama.
Liam wyciąga miecz przed twarzą Theo, metal błyszczy w świetle - Wiesz, co on robi?
I nagle wszystko do niego wraca. Mdlący przypływ gniewu, strachu i zdrady. Nie jest już obserwatorem swoich działań. Miecz Kiry. On go tam wysłał. On wysłał go do Tary.
Theo uwalnia Liama, cofa się o krok, gdy patrzy nieufnie na miecz w dłoni chłopca. Jego los wisi niepewnie w ich rękach. Chłopiec stworzony na broń, który na widok jednej staje się tchórzem.
Theo nie jest już pewien, kto jest drapieżnikiem, a kto ofiarą. Idzie z Liamem i Hayden, bo to lepsza alternatywa.
A pod ich stopami dłoń Tary przesuwa się po horyzoncie między piekłem a ziemią, zawsze szukając Theo, ale nie mogąc go dosięgnąć.
Apetyt zmarłych jest nienasycony. Chcą więcej, więcej i więcej.
CZYTASZ
Handle with care || thiam
Fanfictionchimera - organizm zbudowany z komórek różniących się genetycznie chimera - rzecz, której się spodziewamy lub ktorą sobie życzymy, ale w rzeczywistości jest niemożliwa do osiągnięcia chimera - lew z głową kozy na plecach i głową węża na ogonie...