Sen zawsze był przerywany przez sporadyczne wizyty członków policji w Beacon Hills.
Oczywiście, te kilka chwil prawdziwego odpoczynku, które Theo doświadczył, musiały zostać przerwane przez zastępcę szeryfa świecącego latarką przez okno i nieznośnie stukającego w szybę. Jasne, nielegalne było zaparkowanie na poboczu drogi i spanie na tylnym siedzeniu. Ale cholera, czy w tym mieście nie było prawdziwej przestępczości?
Kolejna noc, kolejny glina.
Theo wcisnął się na siedzenie kierowcy i podniósł rękę w taki sposób, by powiedzieć gliniarzowi: ,,nie martw się, odjadę" ale kiedy uruchomił ciężarówkę, pukanie do okna nie ustało. Zerknął na zewnątrz, jego wzrok padł na nikogo innego, jak na szeryfa Stilinskiego, bezgłośnie mówiącego aby opuścił szybę. Theo postąpił zgodnie z instrukcją, pamiętając, jak nieprzyjemna była jego ostatnia interakcja z mężczyzną.
-Dobry wieczór, szeryfie - przywitał się Theo z cienkim jak papier uśmiechem na twarzy.
-Wiesz, że nie mogę ci pozwolić zostać tu na noc, prawda?
Theo gwałtownie pokiwał głową, zbyt dobrze zaznajomiony z tą rozmową, którą prowadził z prawie wszystkimi członkami wydziału policji z Beacon Hills -Właśnie jechałem do siebie. Byłem zmęczony i postanowiłem się na trochę zatrzymać. Już się zbieram.
-Myślę, że to dobry pomysł - odpowiedział Stilinski, sceptycyzm głosem. Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, zmrużył oczy i rozchylił usta, ale zamiast tego cofnął się o krok od jego samochodu.
Kiwnięcie głową, kolejny uśmiech i wymuszone „dobranoc", gdy Theo ruszył swoją ciężarówką i jeździł bez celu, po prostu starając się zachować odpowiednią odległość między sobą a jakimkolwiek innym policjantem, aby uniknąć kolejnej konfrontacji.
***
Mając znaczny dystans między nim a gliniarzami, Theo próbował zasnąć. Próbował, było kluczowym słowem, ponieważ był zbyt zachwycony pająkiem pełzającym bez celu po
wewnętrznej strony jego okna.Jego ręka spoczywała tuż pod pajęczakiem, Theo patrzył, jak czołgał się po jego palcach, powoli wędrując w dół jego nadgarstka i przedramienia. Poruszył lekko ramieniem, próbując spojrzeć na ślad, jaki zostawił na jego skórze. Pająk zamarł, jego jedna noga wisiała w powietrzu, gdy oparł się o chimerę.
W następnej sekundzie zakopał się pod skórą Theo, nie pozostawił za sobą żadnej rany.
Spanikowany krzyk wymknął się z jego ust, nie spowodowanego bólem, ale bardziej szokiem związanego z oglądaniem jak pająk wszedł mu pod skórę, a następnie zniknął. Drapał się po powierzchni, gdzie czuł pająka poruszającego się. Był na wpół przekonany, że to był jakiś nowy popieprzony koszmar, który miał, bo wszystko było w dzisiejszych czasach możliwe.
Ale pająk nie przestawał się poruszać, w rzeczywistości czołgał się po jego ramieniu, a Theo
ciągle drapał, drapał i drapał, wydłużając paznokcie zamieniając je w pazury. Skóra zrobiła się czerwona i podrażniona, ale wciąż czuł tam pająka, który po prostu nie chciał odejść. Czuł swędzenie pod skórą, które stawało się coraz gorsze, im mocniej się drapał. Chciał myśleć, że obudzi się jutro rano i będzie tak, jakby nic z tego się nigdy nie wydarzyło, ale to tylko sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej.Gdy Theo był już cały pokryty krwią, podjął decyzję o udaniu się do kliniki Deatona w środku
nocy. Było późno, w pół do dwunastej, a on wiedział, że o tej porze klinika była zamknięta.Więc włamał się, myśląc o tym jako o odpłacie za to cholerstwo, które Deaton próbował z niego wciągnąć kilka dni temu. Przez kilka chwil grzebał po szufladach, aż znalazł małe lusterko i skalpel, odwracając się w stronę górnego światła dla lepszej widoczności.
A potem wbił narzędzie swoje plecy.
Szybkie, precyzyjne dźgnięcie tuż pod łopatką wystarczyło, by Theo wyciągnął pająka, gdy swędzenie pod skórą w końcu ustąpiło.
Przystawił pająka do światła chirurgicznego, jego maleńkie nóżki wciąż wiły się w powietrzu, jakby chciał uciec gdzieś daleko, ale kiedy mrugnął, znikł w kłębie dymu. Nie zdziwiło go to tak bardzo, jak powinno. W dzisiejszych czasach nic tak naprawdę go nie zadziwiało.
Theo zastanawiał się, czy powinien zadzwonić do Scotta, gdy wpatrywał się szyderczo w jego numer, ale tego nie zrobił, decydując się zachować ten incydent dla siebie.
Wrócił do swojego auta, tkając sekrety jak pajęczyny.
Tym razem obudziły go strzały zamiast gliniarzy.
***
Strach.
Zdał sobie sprawę, choć trochę za późno, że to strach był tym, co czuł w dniu, w którym
znalazł wilki w lesie. Otaczał on teraz Beacon Hills, tak intensywny, że prawie duszący.Strach, coś, z czym Theo bardzo dobrze się zapoznał.
Jak na ironię, coś, czego Theo nie czuł, gdy obudził się przykuty do metalowej bramy z dwoma innymi wilkołakami.
Jasne, czuł irytacje.
Ale strach? Nie, Theo dokładnie wiedział, jak to działało - tortury - ponieważ kiedyś były one jego ulubionym zajęciem. Wiedział , że człowiek stojący przed nimi - Schrader, nie chciał informacji, a reakcji. Chciał poczuć się potężny. Spojrzenie w jego oczach pokazywało, że był gotów zabić i za bardzo przypominał mu Theo. A przynajmniej osobę, którą myślał, że był.
-Oczywiście nie trzymasz nas tu bez powodu - powiedział Theo do swojego oprawcy, ale to tylko skutkowało daniem trzem istotą nadprzyrodzonym kolejny wstrząs elektryczny.
A Schrader tylko się z tego śmiał . Żołądek Theo skręcił się, bo to było dla niego jak patrzenie w lustro.
-Powiedz...powiedz czego od nas...chcesz - musiał zmusić się do wypowiedzenia tych słów, ponieważ błaganie o litość, sprzeciwiało się wszystkiemu, czego Theo kiedykolwiek uczono. Wolałby już tutaj cierpieć, co doprowadziłoby go do jego śmierci z rąk bezdusznego socjopaty. Wolał to niż błaganie o życie.
Ponieważ życie Theo nie wydawało mu się nawet czymś, o co warto było błagać.
Do nozdrzy Theo dotarł zapach palącego się plastiku, przez co szybko zorientował się, że elektryczność zaczęła topić opaski zaciskowe, które krępowały ich ręce.
Nie był świetny w odgrywaniu zdesperowanego zakładnika, ale z pewnością potrafił odgrywać rolę manipulatora. Robił to prawie przez całe życie.
-Więc to wszystko, co potrafisz? Bo nie jestem pod wrażeniem - szydził Theo, na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmieszek, gdy spojrzał w dół na Schradera, metodycznie sprawiając aby zwiększył moc, zanim się zorientuje o co mu chodziło.
Theo śmiał się pod napięciem, wpadając w gwałtowne konwulsje, ale teraz miał przewagę. Schrader wciąż zwiększał moc, elektryczność krążyła w jego żyłach, ale Theo czuł się lepiej niż kiedykolwiek.
Chciał poczuć ból. Chciał cierpieć.
Wiedział, że to mogło się źle skończyć, że prąd mógł go zabić, zanim opaski zdążą się stopić, ale nie mógł się zmusić do zamartwiania się o to. Nie o życie dwóch wilkołaków obok niego, pełnych naiwnej odwagi, ani o własne życie.
Apatia w obliczu katastrofy, ponury żniwiarz kulił się u stóp Theo.
Jego skradzione serce boleśnie waliło mu w piersi, a wzrok zaczynał robić się zamglony, ale on i tak uznał to za najlepszą rzecz, jaką czuł od jakiegoś czasu.
Więzy się zerwały, a Theo rzucił się na Schradera z dzikimi oczami i wyszczerzonymi zębami.
Chciał by odczuwał ból, chciał go zranić.***
Zostawił Schradera przykutego do bramy, napięcie przełączył na maksymalną moc i nie patrzył za siebie.
Theo nie mógł stwierdzić, czy nadal był tym samym mordercą, czy już nie, ale przysiągł, że zrobi coś z tego, co wpadło w jego niszczycielskie ręce.
Upadły anioł przeznaczony by żyć w piekle, przynajmniej tym razem Theo zasłużył na swoje miejsce.

CZYTASZ
Handle with care || thiam
Fanficchimera - organizm zbudowany z komórek różniących się genetycznie chimera - rzecz, której się spodziewamy lub ktorą sobie życzymy, ale w rzeczywistości jest niemożliwa do osiągnięcia chimera - lew z głową kozy na plecach i głową węża na ogonie...