Rozdział czwarty

686 34 0
                                    


Ksenia

Całymi dniami siedziałam w pokoju wpatrując się w okno czekając, aż mężczyzna, który zawładnął moim sercem w końcu po mnie przyjdzie i wyciągnie mnie z koszmaru. Ale mijały dni a ja dalej w nim tkwiłam. Słońce wschodziło i zachodziło, a jego w dalszym ciągu nie było. Był może i setki kilometrów ode mnie, a ja nawet nie miałam pewności, że nadal żył.

Otarłam łzę z policzka.

Jak tylko się dało starałam się unikać Leo, ale z każdym dniem stawało się to coraz trudniejsze. On nie znał słowa nie, nie lubił sprzeciwu i za każdym razem mi to pokazywał. Z każdą moją odmową stawał się coraz bardziej natarczywy. Naciągnęłam rękaw swetra na nadgarstek, na którym pozostał ślad po jego wczorajszym zdenerwowaniu.

Łzy powoli spływały po moim policzku spadając na kamienny parapet, tworząc mokrą plamę. Minęło tyle czasu, ale dalej nie miałam pojęcia gdzie byliśmy. W mojej obecności rozmawiali tylko po angielsku, a to nie wiele mi dało. Wiedziałam tylko, że byliśmy blisko morza. Za każdym razem gdy wpatrywałam się w rozległą wodę widziałam nas, w tedy gdy zabrał mnie na wyspę. Gdy wszystko zaczęło się walić, a on próbował to ratować i pomimo, że nie było łatwo jakoś się nam to udało.

Ucieczka była czymś, o czym mogłam tylko marzyć. Na każdym kroku byłam pilnowana przez ochroniarzy. Nawet teraz siedzieli ze mną w pokoju. Pomimo, że nie miałam żadnego innego wyjścia. Przejechałam palcami po szybie pozwalając, aby wspomnienia, które praktycznie utrzymywały mnie przy życiu ponownie mnie nawiedziły. Tylko myśl, że on tam gdzieś był i mnie szukał pomagała mi to przetrwać...

Po raz pierwszy do dawna siedziałam w samolocie i pomimo, że prawie po kilku miesiącach wracałam do mojego ukochanego kraju nie cieszyłam się tak jak przypuszczałam. Z każdym kilometrem, który oddzielał mnie od Lorenzo czułam jeszcze bardziej, że właśnie tam było moje miejsce.

Koła samolotu dotknęły ziemi, a moje stopy stanęły na płycie lotniska w Poznaniu. Już za nim tęskniłam, ale musiałam tutaj przylecieć.

Nie widziałam się z rodzicami praktycznie od mojego wylotu. Z tygodniowych wakacji zamieniły się prawie w kilku miesięczne. A ja straciłam z nimi kontakt, nie chciałam żeby się martwili. Zatrzymałam taksówkę i podałam adres. Chciałam jak najszybciej się z nimi zobaczyć i wytłumaczyć im wszystko, a przynajmniej znaczną większość.

Lorenzo nie był zadowolony, kiedy powiedziałam mu o swoim pomyśle, ale musiał zrozumieć, że nie uciekałam. Nasz ślub miał odbyć się raptem za tydzień, a ja nie marzyłam w tej chwili o niczym innym. Ciężko było mu wytłumaczyć, że w tej chwili było najłatwiej im wszystko wytłumaczyć, chociaż bałam się tego niesamowicie. Nie kontaktowałam się z nimi przez tak długo, a teraz miałam im ogłosić, że zostaje w Chorwacji na stałe a za niespełna tydzień wychodzę za mąż. Byłam dorosła i ja decydowałam o sobie, ale bałam się, że smutek który zobaczę w ich oczach w momencie kiedy im o tym powiem, mógł sprawić, że zacznę mieć wątpliwości. Nie względem tego czy ślub z mężczyzną, którego pokochałam był dobrym posunięciem, ale tego czy byłabym w stanie zostawić ich samych w Polsce. Strach, że te wszystkie informacje ich przytłoczą rósł z każdym kilometrem, który pokonywałam w kierunku ich domu.

– Już jesteśmy. – Zamrugałam powiekami, kiedy głos taksówkarza wyrwał mnie z moich myśli. Droga minęła o wiele szybciej niż mogłabym się tego spodziewać.

Posłałam mu delikatny uśmiech, zapłaciłam i opuściłam samochód wyciągając walizkę z bagażnika. Stałam przed małym jednorodzinnym domem, w którym się wychowałam. To tutaj spędziłam większość swojego życia. Popchnęłam lekko skrzypiącą furtkę i weszłam na podwórko. Uśmiechnęłam się szerzej kiedy zza domu wybiegła na mnie Luna. Przykucnęłam głaszcząc suczkę po głowie. Jej ogon merdał pokazując jak bardzo się cieszyła na mój widok.

Jedna Chwila - Kovachievich #2.5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz