9. Już nie byłam w stanie uciekać

83 6 2
                                    

Nie zliczę ile razy, przyszło mi nadmiernie myśleć na temat miłości. Czasami myślałam, że wiem o co z tym wszystkim chodzi. W następnej chwili nie ogarniałam zupełnie nic. 

Czy to się w ogóle dało pojąć? Miało jakieś swoje reguły?

Zwłaszcza wyjątkowo opornie przychodziło mi przyswojenie, że ktokolwiek mógłby zakochać się we mnie. Może było to żniwem przeszłych doświadczeń, a może minusowej pewności siebie. Chociaż lubiłam mówić, że nie chodziło o brak pewności siebie, a zwykły realizm i samoświadomość.

Nikt o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie popełnić takiego błędu, jak zakochanie się w kimś takim jak ja.

Rozumiałam rodzinę, która po prostu mnie zaakceptowała. Z resztą wszyscy w niej byliśmy ostro popieprzeni. Jednak ilość razy, w której ich wszystkich zawiodłam była zatrważająca i zrozumiałabym, gdyby odstawili mnie na bok. 

W zasadzie jedna z bardzo wiele znaczących dla mnie osób to zrobiła. Moja opoka w złych momentach i głos zdrowego rozsądku. Jedyna, która kiedy wypowiadała się o mnie z dumą, wierzyłam w jej słowa- moja starsza siostra.

Jej również się nie dziwiłam, a nawet byłam z niej dumna za taką decyzję. Odcięła kulę u nogi, która przeszkadzała jej w marzeniach. Nie tylko mnie, ale nas wszystkich. Zostawiła rodzinę w tyle i spojrzała w przód z nową energią. Popierałam tę decyzję i kibicowałam z całego serca. Miałam nadzieję, że to wiedziała.

-Znowu się zawiesiłaś- czarnowłosa dziewczyna stanęła u mego boku, szczepiąc mnie delikatnie w  policzek, dla ocucenia- Na pewno się dobrze czujesz? Może pójdziesz do domu?

Pomrugałam szybko i przeniosłam na nią nieprzytomne spojrzenie.

-Jest w porządku. Wzięło mnie na wspominki- zaśmiałam się bez krzty radości.

Pochyliłam się i zaczęłam ponownie wycierać stolik, przy którym przed chwilą siedziała trójka licealistek.

-Będziesz dzisiaj na domówce u Bradleya?- zapytała, co wywołało u mnie automatyczne wywrócenie oczami.

Philip Bradley- nienawidziałam typa.
Chłopak, który sam dał sobie prawo do tego, aby decydować o życiu i czynach każdego. Doradzał każdemu kto tego nie potrzebował i głosił swoje mądrości, które nie były ani trochę mądre. Był okropnie irytujący i gdyby istniał dzień bez konsekwencji- byłby pierwszą osobą, którą zepchnęłabym z klifu.

No..może nie pierwszą, ale z całą pewnością plasował się na podium.

-Ależ oczywiście, przecież obecność jest obowiązkowa. Nie mam prawa tam nie być- uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam za ladę, w akompaniamencie cichego chichotu Lucy.

-Nie jest taki zły- broniła go.

-Uważam inaczej, ale nie będę się z tobą kłócić- puściłam jej oczko.

-Wystarczy z nim nie rozmawiać i tyle- poradziła.

-To nie takie łatwe, mam do niego wyjątkowego pecha, zawsze podchodzi- pożaliłam się, ładując brudne naczynia do zmywarki.

-Ignoruj go najbardziej, jak możesz. W końcu się znudzi i odpuści- poklepała mnie pokrzepiająco po plecach, co o dziwo faktycznie dodało mi odwagi.

-Może masz rację- westchnęłam przeciągle, uśmiechając się do dziewczyny- Pójdę do łazienki- powiedziałam i poszłam na zaplecze.

Usiadłam na jednej z ławek, znajdujących się w szatni i wyciągnęłam telefon z kieszeni, odblokowując go.

Back To MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz