~1.1~

417 8 0
                                    

Od ostatnich dwóch miesięcy zmieniło się sporo. Starzy przyjaciele - są teraz zdrajcami. A dawni oponenci - to ci najbliżsi. Prawda, ludzie się zmieniają, przychodzą, odchodzą, jedni chcą mieć kontakt tylko po interesy, chcą być na "ty" z kimś wysoko postawionym, drudzy to ci, którymi kierują jakiekolwiek uczucia, sentymenty. Znajdą się też tacy, którzy są pomieszaniem tych dwóch grup. I tu w ich stronę nasuwa się pytanie: bliscy czy interesy? W tym mieście niektórych nazywa się rodziną. Ale czy na pewno? Dziś ulice miasta były ciche. Od czasu do czasu było tylko słychać policyjne syreny, które zatrzymywały wybrane pojazdy w celach kontrolnych. Klimat powoli stawał się wrześniowy, ale czasem było jeszcze na tyle ciepło, że dało się poczuć tą letnią nutę. Chłodny, czasem porywczy wiatr powiewał pomiędzy ogromnymi biurowcami. Wsłuchując się w niego można było usłyszeć nawet cichą melodię. Było spokojnie. Nawet największe miastowe gangi miały już dość. W końcu każdy kiedyś potrzebuje trochę odpoczynku. Wychodząc na dwór dało się już poczuć ten jesienny klimat, dało się poczuć to powietrze...W jednym z wieżowców w centrum miasta swój dzień zaczynał Erwin Knuckles. Znany również jako pastor. Co prawda z pastorem miał on wspólnego najwyżej to, że od miesięcy zbierał od mieszkańców datki na odbudowę kościoła. Zawsze było mu mało. A najlepsze jest to, że niektórzy dalej wierzą, że jednemu z największych przestępców naprawdę spalił się dach w zakrystii.

- Ale mi się dziś spało. - przeciągnął się siwowłosy mężczyzna.

Usiadł na łóżku, przecierając oczy i zaczął się wpatrywać w złocistą łunę słońca rozpościerającą się nad miastem. Miał on nocny tryb życia, bo przecież najwięcej dzieje się po zmroku. Służby mają wtedy uśpioną czujność, więc każdy handel, rozbój czy oszustwo jest wtedy łatwiejsze. Dlatego każdy jego "poranek" polegał na oglądaniu zachodu słońca. Piękny widok zaraz po przebudzeniu. Z przemyśleń wyrwał go sygnał dzwonka. Będąc jeszcze trochę zaspanym wziął telefon do ręki.

- Halo... - mruknął zaspanym głosem. W końcu każde pierwsze słowa zaraz po obudzeniu się są praktycznie nie do odczytania.

- Co ty śpisz jeszcze?! - Erwin odsunął słuchawkę od ucha.

- Matko nie krzycz na mnie o takiej porze.. - wymamrotał.

- Takiej, czyli jakiej? Wstawaj chłopie, my na ciebie już czekamy!

- Co? Po co? Gdzie? Jak?

- No przecież są wyścigi! Zapomniałeś? - ton głosu rozmówcy wydał się smutny.

- Nie no, co ty! Nie, nie... Już jadę, wyślij mi tylko GPS'a.

- Dobra! - chłopak wykrzyknął i zakończył rozmowę.

Ach ten Carbonara... - westchnął Erwin. No nic trzeba się zbierać! - Podniósł się, wyjął z szafki swoje ulubione ubrania na wyścig i udał się do drzwi. No właśnie Carbonara - znany z wyścigów, które organizował, a co za tym idzie - świetny kierowca. Od czasu, kiedy się pojawił, każda ucieczka przed policją kończyła się wygraną. Miał obsesje na punkcie swoich samochodów, poznawania nowych skrótów między uliczkami, czy planowaniem nowych schematów ucieczek, co samo w sobie bardzo pasowało do jego osoby. Został przyjęty do grupy, ponieważ wykazał się dużym oddaniem i wiernością. Właściwie odkąd się pojawił był na dobre i na złe, pomagał, doradzał, uczył. Był jak brat, starszy brat. Jaki to będzie dobry dzień. Nie ma nic do roboty, będą wyścigi, będzie hajs. Żyć nie umierać! - powiedział pastor, otwierając garaż. - Jest i ono! - dodał zadowolony. Za bramą stało Zentorno. Piękny, czarny, smukły, błyszczący, sportowy samochód. Którego posiadaczem stał się całkiem z przypadku. Kiedyś jego przyjaciel, jak i brat - Dia, poprosił go o przetrzymanie pojazdu w obawie, że skarbówka mu go zabierze przez problemy z prawem. I koniec końców auto zostało w posiadaniu srebrnowłosego. Sam Dia był jedną z najbardziej znanych, bogatych i lubianych osób w mieście. Był pomocny, miły i po prostu charyzmatyczny. Miał w sobie to coś. A w swoim garażu miał do dyspozycji około 40 różnych pojazdów, w tym samoloty, helikoptery, łodzie, motory aż po zwykłe rowery. Bardzo dobrze umiał bawić się w interesy. A może by tak je przemalować? Tylko na jako? - pomyślał chłopak, zapinając pasy. Odwiedzał tutejsze warsztaty co najmniej 3 razy dziennie. Czy to po naprawę, czy po nowy kolor, czy po prostu z chęci odwiedzenia mechaników. Trudno nie maluje. Kiedy indziej. Teraz i tak jestem już spóźniony. - ustawił GPS i ruszył. Lokalizacja prowadziła na przedmieścia. Zazwyczaj to tam właśnie odbywały się takie zawody. Tor zaczynał się na środku długiej szerokiej drogi. Na miejscu czekali już wszyscy. Piękne, drogie samochody ustawione równo w rządku, jak na jakiejś wystawie. Chłopak zajął swoje miejsce i zaraz po tym rozległ się sygnał do startu. Całe wydarzenie przebiegło bezproblemowo i w miłej atmosferze. Kiedyś na każdej trasie nie ścigali się z samymi sobą, ale bardziej z policją. Wtedy to był prawdziwy wyścig. Teraz jednak zasady się trochę pozmieniały i w tej kwestii było uzgodnione, że nie ma być żadnych radiowozów. No chyba, że chcą wojnę. Funkcjonariusze wiedzieli, że nie warto. Po zakończonym spotkaniu Erwin udał się na mechanika, aby naprawić swoje auto.

Ta jedna rodzina ~ 5CityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz