Helikopter wylądował na parkingu za szpitalem. Carbonara momentalnie pobiegł w stronę drzwi głównych, a reszta powoli ruszyła jego śladem.
- Boli Cię coś Kui? - spytał siwowłosy.
- Tak. Brzuszek, bo mi wbiłeś kosę. - odpowiedział lekko poirytowany, kulejąc.
- A no tak... - przypomniał sobie.
- Ale w sumie jakbyś mi strzelił, to w sumie byś mnie jakoś uratował, nie?
- Kui, bo tak. Technicznie... Kurwa... - spojrzał w niebo.
- No odjebałeś, nie? - powiedział przygryzając swoją starą wargę.
- Bo.. A wiesz?... Nie, nie, nie. Technicznie to, byłem zmuszony trochę. - mieszał.
- Yhymm... - mruknął staruszek.
- Ale wiesz dlaczego ciebie wybrałem? Ja Ci mogę o tym Kui powiedzieć, możemy o tym porozmawiać, nie ma problemu. - wydał się pewny siebie.- To zaraz na zakonie... Ale przynajmniej rachunek kos mamy wyrównany, nie? - chińczyk spojrzał na chłopaka.- Teraz to jest 0:0, nie? Nie ma co tam urazy żywić.
- No i kula ze złotego rewolweru której nie było...
- Chcesz tą kulę? Jedną? Pamiątkową? - rzucił chłopak.
- Nie, nie dzięki...
- Dobra spoko. Jakbyś chciał to wal. - odpowiedział.
Heidi spojrzała na niego niepoważnie.
- No idziemy, ja tuptam. - staruszek odebrał telefon.
Weszli do budynku i udali się w stronę sali, gdzie leżał ich przyjaciel.
- Dzień dobry! - przywitał jeden z medyków.
- Kurwa, czy taki dobry to nie wiem! - pastor rozłożył ręce.
- Wszystko okej z Tobą? - zwrócił się do dziewczyny, która została z tyłu.
- Tak... - mruknęła dalej smutnym głosem.
Weszli do pomieszczenia. Sala liczyła 9 łózek, z których zajęte było tylko jedno. Po lewej stronie, w samym rogu, na stoliku leżała karta pacjenta z nazwiskiem: "Karim Hugo". Chłopak leżał nieprzytomny, podpięty do aparatury. Pastor wziął pluszowego misia i położył obok niego. Przyjaciele otoczyli łóżko. Stali w ciszy.
- Żyjecie? - Kui odebrał telefon. - Dobra, dobra. Przyjedźcie na zakon, jak jesteście na siłach. - odpowiedział i schował komórkę do kieszeni. - Dobra, jedźmy na ten zakon. Tutaj zajmą się nim już lekarze. - dodał po chwili.
Otworzyli drzwi i udali się do wyjścia. Po chwili jednak Erwin zobaczył, że idzie obok niego tylko chińczyk. Momentalnie zawrócił. Otwierając drzwi do sali wyminął się z czarnowłosym, który praktycznie nie zwracając na to uwagi, obił się o jego ramię i poszedł dalej korytarzem. Chłopak spojrzał na niego i wszedł do sali. Heidi siedziała w nogach poszkodowanego.
- Jedziesz z nami? - Erwin podszedł do łóżka, pytając troskliwym głosem.
Dziewczyna mruknęła przecząco.
- Czemu? - dopytywał.
- Karim... - powiedziała ocierając łzy.
- Niech odpoczywa. - popatrzył na nią przez chwilę, siedziała w bezruchu. - No dobra... - dodał, i wybiegł ze szpitala.
Na zewnątrz rozmawiali ze sobą staruszek i brunet.
- Nie można tak wybierać, Carbo... - usłyszał podbiegając do nich.
CZYTASZ
Ta jedna rodzina ~ 5City
FanficCześć kochani! Dawno, dawno temu na 5city miał miejsce event zorganizowany przez Diablesa, który natchnął mnie do przelania tego na papier i napisania z tego opowiadania. Można powiedzieć, że jest to moje pierwsze tak napisane opowiadanie. Pewnie je...