~1.5~

150 7 2
                                    

Helikopter wylądował na parkingu za szpitalem. Carbonara momentalnie pobiegł w stronę drzwi głównych, a reszta powoli ruszyła jego śladem.

- Boli Cię coś Kui? - spytał siwowłosy.

- Tak. Brzuszek, bo mi wbiłeś kosę. - odpowiedział lekko poirytowany, kulejąc.

- A no tak... - przypomniał sobie.

- Ale w sumie jakbyś mi strzelił, to w sumie byś mnie jakoś uratował, nie?

- Kui, bo tak. Technicznie... Kurwa... - spojrzał w niebo.

- No odjebałeś, nie? - powiedział przygryzając swoją starą wargę.

- Bo.. A wiesz?... Nie, nie, nie. Technicznie to, byłem zmuszony trochę. - mieszał.

- Yhymm... - mruknął staruszek.

- Ale wiesz dlaczego ciebie wybrałem? Ja Ci mogę o tym Kui powiedzieć, możemy o tym porozmawiać, nie ma problemu. - wydał się pewny siebie.- To zaraz na zakonie... Ale przynajmniej rachunek kos mamy wyrównany, nie? - chińczyk spojrzał na chłopaka.- Teraz to jest 0:0, nie? Nie ma co tam urazy żywić.

- No i kula ze złotego rewolweru której nie było...

- Chcesz tą kulę? Jedną? Pamiątkową? - rzucił chłopak.

- Nie, nie dzięki...

- Dobra spoko. Jakbyś chciał to wal. - odpowiedział.

Heidi spojrzała na niego niepoważnie.

- No idziemy, ja tuptam. - staruszek odebrał telefon.

Weszli do budynku i udali się w stronę sali, gdzie leżał ich przyjaciel.

- Dzień dobry! - przywitał jeden z medyków.

- Kurwa, czy taki dobry to nie wiem! - pastor rozłożył ręce.

- Wszystko okej z Tobą? - zwrócił się do dziewczyny, która została z tyłu.

- Tak... - mruknęła dalej smutnym głosem.

Weszli do pomieszczenia. Sala liczyła 9 łózek, z których zajęte było tylko jedno. Po lewej stronie, w samym rogu, na stoliku leżała karta pacjenta z nazwiskiem: "Karim Hugo". Chłopak leżał nieprzytomny, podpięty do aparatury. Pastor wziął pluszowego misia i położył obok niego. Przyjaciele otoczyli łóżko. Stali w ciszy.

- Żyjecie? - Kui odebrał telefon. - Dobra, dobra. Przyjedźcie na zakon, jak jesteście na siłach. - odpowiedział i schował komórkę do kieszeni. - Dobra, jedźmy na ten zakon. Tutaj zajmą się nim już lekarze. - dodał po chwili.

Otworzyli drzwi i udali się do wyjścia. Po chwili jednak Erwin zobaczył, że idzie obok niego tylko chińczyk. Momentalnie zawrócił. Otwierając drzwi do sali wyminął się z czarnowłosym, który praktycznie nie zwracając na to uwagi, obił się o jego ramię i poszedł dalej korytarzem. Chłopak spojrzał na niego i wszedł do sali. Heidi siedziała w nogach poszkodowanego.

- Jedziesz z nami? - Erwin podszedł do łóżka, pytając troskliwym głosem.

Dziewczyna mruknęła przecząco.

- Czemu? - dopytywał.

- Karim... - powiedziała ocierając łzy.

- Niech odpoczywa. - popatrzył na nią przez chwilę, siedziała w bezruchu. - No dobra... - dodał, i wybiegł ze szpitala.

Na zewnątrz rozmawiali ze sobą staruszek i brunet.

- Nie można tak wybierać, Carbo... - usłyszał podbiegając do nich.

Ta jedna rodzina ~ 5CityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz