~2.2~

131 8 0
                                    

- A co się w ogóle stało po tym jak od Ciebie odjechałem? - rzucił Erwin opierając się o drzwi. Był ciekawski. Mimo, że od tej akcji minęło już trochę czasu, on nadal dopytywał.

- No przyjechali, sprawdzali czy żyję, a potem zabrali mnie do ich auta. Jak jechaliśmy i leciał za nami Davidek to zestrzelili jego helkę.

- O kurwa... - wzdrygnął się Siwy.

- Zawieźli nas na lotnisko, gdzie czekały dwie ich helki no i dalej to już Cayo. - brunet wziął głębszy oddech. - Powiem Ci Erwin, że teraz to żałuję tego, że tak mówiłem do Heidi. To wszystko były takie emocje. Teraz mi w środku głupio, że chciałem ją rozjebać. - zasmucił się. 

- No moim zdaniem po takim porwaniu powinniśmy się cieszyć, że nikomu z rodziny się nic nie stało, a nie mścić się i zapierdalać ludzi.

- Poniosły mnie emocje... - brunet przetarł oczy. Cały Nicollo - choć jeden z największych kryminalistów to potrafił być uczuciowy, wierny i przyjazny. Oczywiście tylko dla tych, którzy są mili dla niego. W momencie kiedy ktoś zajdzie mu za skórę jest w stanie zabić go na miejscu. Był wychowywany na wyspie pełnej potężnych gangsterów, co bez wątpienia nauczyło go życia. On tak jak wszyscy spędził dużo czasu aby wyjść na prostą i odnaleźć siebie. Zatracił się z miłości, jednak nie do ludzi, ale do swoich samochodów. Dbał o nie bardziej niż o siebie samego. Z wyglądu dobrze zbudowany, postawny, dojrzały mężczyzna. Nie można było tego jednak powiedzieć o jego charakterze. Choć rozsądny, błyskotliwy i sprytny, to w głębi duszy dalej był dzieckiem. Objawiało się to jego niezrównoważeniem, głupim humorem czy wybuchowością. Jednak jedno jest pewne - Carbo był osobą naprawdę kochaną.

- Co to jest? - wyszeptał pastor. Jego wzrok zaczął sunąć po ekranie telefonu. - Ty nie zgadniesz kto do mnie napisał. "Bonjour, z tej strony Henry De Garcon, Tata Dii. - zaczął cytować - Ja z takim zapytaniem, czy wie pan Pastor po co mojemu synowi tak drogie zakupy z mojej karty..." - zaśmiał się sunąc wzrokiem po kolejnych linijkach wiadomości. - Ty stary, on jakieś nie wiadomo co kupuje... - jego uśmiech znikł.

Dia Garcon - człowiek sukcesu. Przykład tego, że z niczego można mieć wszystko. Kiedy przyjechał do miasta był nikim. Bał się tego, że nie będzie w stanie sobie poradzić w nowej sytuacji. Był zwykłym francuskim obywatelem amerykańskiego państwa. A teraz? Najbardziej znany, bogaty człowiek w mieście. Łącznik wszystkich tutejszych światów. Mimo tego, że grupy przestępcze mają ze sobą ciągłe konflikty, to w słusznej sprawie on potrafi zjednoczyć wszystkich. Nawet swoich największych wrogów, którzy z szacunku do niego, wykonują jego polecenia. Sam w sobie Dia jest bardzo charyzmatyczny. Nie trzeba go znać, żeby tak o nim pomyśleć. Jego wygląd mówi sam za siebie. Wystarczyło na niego spojrzeć, a uśmiech sam malował się na twarzy. Jego czarne dredy upięte w luźnego kucyka, lekki zarost, maślane brązowe oczy i piękny, szczery uśmiech, który przez ciemny pigment skóry chłopaka wyglądał jak milion dolarów. Dodatkowo złoty łańcuch na szyi razem z parą kolczyków dodawały mu szlachetności i powagi. Potrafi pomóc wszystkim nie zwracając uwagi na to, czy jest to wróg, funkcjonariusz, czy zwykły obywatel. Kiedy ktoś naprawdę potrzebuje przysługi, on jest chętny do pomocy. A dla osób które kocha, jego dobroczynność nie zna granic. To przecież dzięki nim się otworzył, zaczął własny biznes, to oni pomogli mu rozwinąć skrzydła, żeby sam mógł potem wzbić się i sięgać wysoko.

- Czekaj, czy ja dostałem jakiś hajs? - pastor sprawdził konto. - 100 tysięcy dostałem. Od ojca Dii... - zdziwił się.

- Na pół kurwa ten? - zapytał żartobliwie Carbonara.

- Co kurwa na pół już byś chciał. - zaśmiał się stukając w ekran telefonu - "Kui musimy pogadać, chyba wiem coś więcej o sprawie. Zadzwoń jak będziesz miał czas, to ważne." - napisał wiadomość. Nim Erwin się obejrzał znaleźli się na przystani obok Burgershot'a. Za betonowymi blokami znajdowały się zadbane trawniki, alejki, ławki i kwiaty. Niby było to centrum wielkiego miasta, ale szum wody oraz tutejsza zieleń czyniły to miejsce spokojnym i odciętym od tego codziennego biegu. Spacerujący ludzie, rybacy i zacumowane łodzie. Przez nich jeszcze bardziej środek miasta wyglądał jak małe nadmorskie miasteczko. Carbonara bardzo lubił to miejsce. Zaparkował swój bordowy, sportowy samochód praktycznie przy samej barierce. Wysiadł, oparł się o nią i zapalił papierosa.

Ta jedna rodzina ~ 5CityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz