~1.2~

161 8 0
                                    

Było już po zmroku. Jednak ani lampy, ani inne oświetlenie ulic nie zdążyło się jeszcze zapalić. Czarna jak smoła kuruma doskonale wtapiała się w otoczenie, nie stwarzając przy tym żadnych pozorów. W obstawie jeszcze kilku motocykli, kierowali się za miasto.

- Panowie ze skarbówki, czy co, że mi Zentorno detonują?

- Gorzej, gorzej. - odpowiedział ponurym głosem kierowca.

- Skarbówka! A więc to tak! - powiedział ironizując.

Porwanie, rzecz poważna, nie wiadomo z kim ma się do czynienia. A on? On jak zawsze miał czas na żarty. Co by to nie było. Napad na bank, na kasyno, ucieczka. Czy nawet kiedy już został złapany i są na niego dowody. W oczekiwaniu na wyrok potrafi kłócić się godzinami. Potrafi zadzwonić do chińczyka, który elegancko ubrany, przyjdzie i powie: "Mój klient bardzo żałuje". Niby każdy wie, że to nic nie da, ale może jednak. Może tym razem będzie wystarczająco dużo czasu, żeby Dorian lub Silny, włamali się do celi i poddali funkcjonariuszy. Takie akcje, także się zdarzały, a nie kiedy nawet kończyły sukcesem. Szczególnie wtedy, kiedy brała w nich udział ta dwójka. Poza tym, każda chwila jest dobra na denerwowanie tej całej policji. Jedno jest pewne, pastor był osobą, którą ciężko było przegadać, a co za tym idzie, również porwać. Jechali dalej. Erwin chciał spróbować powiadomić o tym kogokolwiek, lecz bez szans. Każdy jego ruch był obserwowany. Jedyną osobą, która mogła połączyć kropki był Kui, ale na niego raczej nie było już co liczyć. Zatracił się w narkotykach i tym wszystkim bardziej niż inni. Dodatkowo jego wiek też robił swoje. Siedząc trochę jak na szpilkach, chłopak próbował ujrzeć najwięcej szczegółów. Nie było ich dużo. Wszystko czarne. Oni, ich auto, bronie. Przypatrując się jednej z nich, dostrzegł jednak, że najprawdopodobniej mają zamontowane tłumiki. Podczas oddanych strzałów, policja nie zostanie o tym powiadomiona. Nie będzie wiedział nikt.

- Co pan robił na jubilerze? - wyseplenił porywacz.

- Szukałem swojej kobiety... A panowie co robili na jubilerze?! Bandyci!

- Dobra, teraz słuchaj mnie. - powiedział po chwili oponent.

- Mamy twoją ukochaną.

- To państwo wypuszczają mnie i ją, w zamian za złotą konsolę. - dalej było mu do śmiechu.

- Złota konsola, tak?

- Tak!

- Ciekawe ciekawe...

- Nie no nie, za 300 tysięcy brudnej. 300 czystej! 2 pistolety! - kłócił się pastor.

Wjechali na teren starej winnicy, która w przyszłości miała należeć do Sana, przyjaciela grupy. Wysiedli z samochodu i udali się w stronę dużego budynku. Jego ściany były zbudowane z arkozowego różowego, gładkiego piaskowca. Filary podpierające dachy i ozdabiające ściany były natomiast z piaskowca kwarcowego, a dach wyłożony był rudawą dachówką. Całość wyglądała jakby kosztowała miliardy, jakby była chroniona przez kilkunastu ochroniarzy, jakby mieszkała tam jakaś bogata rodzina. A tak naprawdę, od dawna nikt nie zamieszkał w niej na stałe. Cały teren winnicy był praktycznie opuszczony, ale w dobrym stanie. Miał w sobie dużo zakamarków i pomieszczeń, które idealnie nadawały się do przetrzymywania ludzi. Duże, eleganckie sale, bary, stoły bilardowe i salony. Gdyby to wszystko było kiedyś Sana. Należałoby także do rodziny. Czy to nie było by piękne? Cała familia mieszkająca w takim miejscu. Udali się za budynki, do ogrodów. Przyroda w tym miejscu też była cudowna, inna niż w całym mieście, bardziej śródziemnomorska. Stanęli obok basenu. Pełnia księżyca delikatnie błyskała na jego tafli. Było słychać dźwięk świerszczy, szum wody. Na twarzy można było poczuć powiew ciepłego, jeszcze letniego wiatru. Za żywopłotem rozpościerała się piękna panorama nocnego miasta, a nad nią rozświetlone przez gwiazdy niebo.

- Wiesz po co tu jesteś? - mężczyźni otoczyli siwowłosego.

- Nie wiem... Panowie spokojnie... - jego ton wydał się trochę zaniepokojony.

- Jak myślisz? Jak to się skończy?

Erwin popatrzył na miasto, wpadł w chwilę zadumy. Wziął głęboki oddech i odważnym, lecz lekko przestraszonym głosem, zaczął mówić.

- Skończy się tak, że... Wyrwę panu broń z ręki, odpierdolę pana, znajdę przy panu kartkę w której będzie GPS do Heidi. Uwolnię ją i będę bohaterem. - zaczął romantyzować. - Pojedziemy w stronę miasta. W końcu okażę się kimś, a nie nieudacznikiem. W końcu okażę się, że faktycznie liczę się dla tego miasta, a nie jestem tylko maszyną do hakowania banków, do kasetek... Myśli pan, że mi to odpowiada, że jestem tylko hakerem? Chciałbym w końcu mieć dziewczynę, chciałbym w końcu poczuć się w tym mieście, że jestem kimś wyjątkowym, a nie tylko człowiekiem informatykiem z okularami i z krzywym zgryzem do łamania zabezpieczeń w banku, do wiercenia skrytek w kasynie, do odliczania kiedy gaz nas zabije... Chciałbym być kimś więcej...

Choć trochę podkoloryzowana, to jego wypowiedź miała w sobie prawdę. Niektórzy odzywają się do niego tylko wtedy, kiedy potrzebują hakera, pożyczki. Ludzie widzieli w nim lidera mafii, i co z tego, skoro mówili, że nikogo nie kocha, że jest pusty. Bo przecież głowa grupy musi być silna i nie do złamania. Choć ciężko było mu się przyznać przed samym sobą, to czasami umiał się przełamać.

- Widzisz tamtą górę? - mężczyzna wskazał bronią na Mount Chiliad, najwyższy szczyt w mieście. - A te wszystkie marzenia są za nią, wiesz? - Erwin westchnął.- Co zrobisz dla twojej ukochanej? - zapytał zamaskowany.

- Bank mogę zhakować, ucieczkę ogarnąć. - powiedział lekceważąco. Mogę też... - urwał.

- Za te wszystkie kasyna! - napastnik wymierzył cios. Chłopak upadł.

- Co boli cię wielki Erwin?! Boli cię?! - wykrzyczał wycierając krew z twarzy. Mężczyzna spojrzał na niego z obojętnością. Rozległ się dźwięk silnika.

- Porwali mnie pomocy! - krzyknął. - A dobra to od was ludzie... - mruknął obojętnie.

- Nikt ci tu nie pomoże. - szepnął mu na ucho oponent. Z czarnego, eleganckiego, lecz sportowego pojazdu wysiadło dwóch mężczyzn.

- Witam, witam. - powiedział jeden z nich niskim, ponurym głosem. - Dobrze pana widzieć i w końcu się spotkać, po tak długim czasie i tym, co o panu słyszałem. Jest tu pan nie bez powodu. Jeszcze dzisiaj będzie pan musiał wybrać pomiędzy miłością, przyjaźnią, zaufaniem... W twojej kieszeni znajduje się karta SIM. - jeden z podwładnych wsunął kartę do kieszeni pastora. - Która zawiera trzy numery. Więcej numerów zawierać nie będzie. Proszę jej nie duplikować, ani tym bardziej nie wyrzucać. Potrzebujemy od pana dwóch rzeczy, o których będzie pan informowany na bieżąco, poprzez wiadomości na tę kartę. Jeżeli pan pomyśli, żeby powiedzieć komuś o tym, co tu się dzieje lub zacznie pan kombinować... Niech pan wie... Każdy pana ruch jest przez nas obserwowany. Każde małe machnięcie palcem jest u nas wyświetlane. Zostanie panu podana lokalizacja. Gdy wszystkie zadania pan wykona, pod wskazaną lokalizacją znajdzie pan swoją ukochaną - panienkę Heidi. Jedna krzywa akcja i Heidi ginie. Przypomnę panu jeszcze raz! Nie ma zastrzegania karty ani wyrabiania jej żadnych duplikatów. W telefonie ma pan trzy numery i więcej pan nie będzie potrzebował. - zakończył stanowczo.

Dwójka mężczyzn wsiadła do auta i odjechała. Reszta zajęła się pastorem.

- Ewidentnie babka się mści za brak mszy... - mruknął wyśmiewczo pod nosem. - Ja mówiłem, że babka będzie głównym wrogiem. Nikt nie słuchał. Gdzie są ci, którzy nie słuchali, kiedy jestem porywany przez jej gang. - zaśmiał się.

Mowa tu o pani Jadwidze, która była niezrównoważona psychicznie na punkcie zakonu. Pastor nawet postarał się o to, że został jej wydany zakaz zbliżania się do niego.

- A będę mógł dostać dowód, że ona żyje? - zapytał nagle.

- Nie. Wsiadasz do auta. Już!

Chłopak wsiadł do pojazdu i odjechali.

Ta jedna rodzina ~ 5CityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz