~3.1~

44 1 0
                                    

Z wolna nadchodził zmierzch. Słońce powoli chowało się za horyzont. Robiło się coraz ciemniej. Przez chmury zaczynały delikatnie przebijać się gwiazdy, a temperatura robiła się niższa. Idealna pora żeby wstać. Po przespaniu całego dnia Erwin budził się do żywych. Usiadł i zaczął wpatrywać się w widok, który lubił najbardziej. Zaczynało robić mu się zimno, ale nie zamknął okna. Narzucił tylko kaptur bluzy na głowę. Wsłuchał się w śpiew ptaków, które szykowały się do snu. Zadrżał z zimna. Odkaszlnął, podszedł do okna i zamknął je szybko. Wyszedł z pokoju i szybkim krokiem przemierzył cały hol. Przez chwilę rozważał, żeby przebrać się w korzystniejsze ciuchy, ale lepszym pomysłem wydało mu się kupić całkiem nowe. Taka okazja jak porwanie własnego brata przecież nie zdąża się często. Trzeba było się wystroić. Ryk silnika rozległ się pośród ulic. Czarne Zentorno pomknęło w stronę Burgershot'a. W blasku czerwonych neonów knajpy czekała już cała ekipa.

- Siema Szefitek! - jako pierwszy przywitał go rozentuzjazmowany Nicollo. Chłopak podszedł i na dłuższą chwilę wtulił się w ramię kolegi. Następnie przywitał się z resztą grupy.

- Dobra, słuchajcie. - zaczął chińczyk - Jeżeli chodzi o porwanie to tak. Grupa operacyjna David, Erwin, Carbo, Karim. Wy macie za zadanie uprowadzić Die. Mój cel to Charlotte. Ja poradzę sobie sam, a wy możecie po prostu do niego zadzwonić. Powiedzieć, że potrzebujecie od niego helki na kasyno. Podjedziecie na Sandy i zgarniecie go stamtąd. On nic nie będzie podejrzewał. Nie ma szans... Dobra! Ale przed tym mamy jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Potrzebuję kupić metę. Tanio. Dobra okazja. Pojedziecie tam ze mną, ale najpierw musimy jechać i się przebrać.

Erwin nawet nie musiał proponować pomysłu zmiany stroju. Kui sam to rozkazał. Udali się na miejsce. Sklep w którym najczęściej się ubierali, był dosłownie po drugiej stronie ulicy.

- Dobra ubierzmy się tak, że jak nas zobaczy to od razu będzie wiedział, że ma przejebane! - krzyknął David wchodząc do sklepu.

- Jedziemy w bomberkach, bo jesteśmy bombowe chłopaki! - Nicollo przymierzył jedną z kurtek.

- Nie no! Wyglądacie jak zjeby! W takich bucikach będziemy porywać ludzi? - wskazał na obuwie śmiejącego się Carbonary, który najwyraźniej miał wielki ubaw z przebierania się.

- Ej patrzcie jak rybka w akwarium! - chichotał, ubierając za duży na niego kask. - Bulbulbul! - śmiał się chłopak.

W międzyczasie, kiedy Nicollo był w swoim świecie, reszta grupy powtórzyła ubiór po pastorze. Czarny golf, elegancki ciemnoszary płaszcz, ciemne spodnie i błyszczące buty. A na dodatek niezwykła ciemna kominiarka, która dzięki wbudowanym filtrom dawała gwarancję zmiany głosu. Wszyscy ubrani praktycznie jednakowo wyglądali cudownie.

- Dobrze, zatem jedźmy po tą mete! - Kui spojrzał na Carbo - Słuchaj, jak tak bardzo nie chcesz jech...

- Dobra! No kurwa! Jak się mnie tak bardzo wstydzicie... - zdjął kask poprawiając włosy. - Fajnie, że jak maski szopów zakładamy do kasyna to jest wszystko dobrze! - oburzył się.

- No bo do kasyna to można! - rzucił pastor.

- Już! Możemy iść. - oznajmił idąc w stronę wyjścia. Oczywiście, że musiał ubrać się bardziej po swojemu. Nie jak reszta grupy. Choć to zawsze Siwy był tym, który ubiera się najgorzej.

- Wygląda chujowo, ale względem poprzedniego i tak lepiej. - zaśmiał się David klepiąc chłopaka po głowie.

Udali się pod najbliższy bank. Kui musiał wypłacić gotówkę, aby mieć czym zapłacić za towar. Staruszek szybko wyskoczył z samochodu i potuptał do banku. Minęła jedna minuta, druga minuta. Chłopaki cierpliwie czekali, wsłuchując się w swoje ulubione piosenki. W ciszy korzystali z prawdopodobnie ostatnich spokojnych chwil przed burzą.

- Ej! Szybko! Szybko! - przyjaciele dostrzegli biegnącego chińczyka. - Szybko! - krzyknął wdrapując się do auta. - Tu jest napad! Oni tu właśnie napad zaczynają! - mówił zdyszany.

Typowo. Gdzie jest mąciciel, tam się coś dzieje. Odjechali z piskiem opon. Ciemny zaułek, śmietniki, sznury z praniem wiszące nad głowami. Chmurzyste niebo, przez które przebijały się gwiazdy i blask księżyca. To właśnie miejsce, gdzie chińczyk umówił się na wymianę. Szybko wysiadł z auta i podszedł do ciemnej postury stojącej pod bramą garażową. Erwin patrząc na dilera, wziął pistolet. Wystawił rękę za okno i ciągle mierząc go wzrokiem zaczął bawić się bronią. Był to gest ostrzegawczy. Jego spojrzenie było przeszywające. Wtedy przez cały czas był gotowy, aby w razie czego stanąć w obronie chińczyka. Nie spuścił go z oczu nawet na sekundę, aż do momentu, kiedy wsiadł do auta. Wtedy był już bezpieczny.

- Dobra macie tu. - powiedział Kui rozdając chłopakom towar. - Podzielcie się. Mnie podwieźcie na garaż to wezmę auto i zacznę już ogarniać Charlotte, żeby wszystko nam się zgrało.

Tak też zrobili. Odstawili Kui'a na parking i każdy zajął się swoją robotą. Nagle, nie wiadomo skąd przemknął obok nich czarno - bordowy krieger. A w nim?

- Ej, to Dia! - krzyknął Erwin. - Czekajcie, dzwonię do niego. - wybrał numer. - Siema Dia! Ej będziemy mogli wziąć helikopter na kasyno?

- No pewnie, jasne! Mogę być tam dosłownie za 3 minuty, to możecie podjechać.

- Dobra podjedziemy.

- Oki, to ja będę czekać. - powiedział miło.

- Dobra. - wybrał kolejny numer. - Słuchaj chińczyk! Umówiliśmy się z Dią, więc jak ty będziesz miał ją na celu to mów. Zgramy się w czasie. I jeszcze mi powiedz, czy najpierw bierzemy długie bronie, czy najpierw zawijamy jego?

- W tej sytuacji wydaje mi się, że długie będą zbędne. On się sam podda. Nie będzie stawiał oporu. A jeżeli chodzi o nią to ja jestem gotowy.

- Dobra. Odlicz 20 sekund i rób swoje.

- Odliczam. - rozłączyli się.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 11 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ta jedna rodzina ~ 5CityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz