Wszyscy nagle zamarli w bezruchu. Każdy spoglądał tylko na Noëlle, jaki będzie jej następny ruch. Nie wiem, co Valerian mógł jej podać, praktycznie zmienił się jej wygląd: urosły jej długie, szpiczaste szpony, białka oczu zmieniły kolor na czarny, a zęby przemieniły się ostre kły. Zachowaniem natomiast przypominała wilka ze wścieklizną.
- J-ja was posądzę o spisek przeciwko Elfom! - Wrzasnął nagle Ezeusz, czym zwrócił uwagę Noëlle. Zaczęła zmierzać w jego kierunku.
Straże natychmiast się na nią rzuciły, jednakże jej szpony były na tyle mocne, że nawet miecze i włócznie okazały się przy nich słabe. Strażnicy jednak się nie poddawali i atakowali wraz z impetem...
- Przestańcie! W ten sposób tylko pogarszacie sprawę! - Zaczęłam krzyczeć. Miło, że nie chcieli mnie słuchać.
Nagle, któremuś z nich udało się uderzyć Noëlle prosto w twarz... I to był ogromny błąd. Znachorka uniosła obydwie ręce, po czym sala zaczęła przypominać jezioro.
- Hoshisora! Ewakuuj wszystkich do wieży wschodniej! - Wilki natychmiast zaczęły przenosić gości.
- Zaraz, zaraz... Gdzie jest Eliasz!?
Zaczęłam się rozglądać, dostrzegłam go jak biegł w kierunku Noëlle.
- Nie rób tego!
- Nie martw się nic mi nie będzie! - Biegłam w jego kierunku, jakoś mu nie wierzę w te słowa.
Wyciągnął diamentowy miecz. I rzucił się na nią. Może i przez chwilę miał przewagę, lecz szybko zaczął ją tracić. Gdy tylko znachorka miała mu wbić swe szpony, odepchnęłam go i wylądowaliśmy na podłodze, która powoli zamieniała się w jezioro.
- Przepraszam cię, byłem zbyt zuchwały... Przeze mnie teraz zginiemy.
- To jeszcze nie koniec. - Gdy tylko podeszła do nas blisko, zionęłam jej ogniem prosto w twarz. Eliasz popatrzył na mnie z wytrzeszczem na twarzy. - Nie patrz się tak, uciekajmy póki ta woda całkiem nas nie zaleje.
Prędko wstaliśmy. Ciężko było się nam poruszać do przodu, gdyż pomieszczenie stało się jednym wielkim basenem. Nie stanowiło to jednak najmniejszego problemu dla Noëlle...
- Jakim cudem ona może tak szybko poruszać się w wodzie!?
Dosłownie w ostatniej chwili rzuciła się na nią Kando, dając nam czas na ostateczną ucieczkę.
- Kando proszę cię, uciekaj!
- Nie mogę! W końcu jestem aniołem stróżem!
Dalej po schodach nie miałam już siły by iść o własnych nogach. Eliasz wziął mnie na ręce i przeniósł na górę.
Nie przeszkadzajmy więc zakochanym. Zobaczmy co u naszego anioła...
- Nawet nie wiesz, jak bardzo marzyłam o tej chwili... Co tak milczysz moja droga? Tylko dzieci i ryby głosu nie mają. - chwilę tylko zamknęłam oczy, a ta już zdążyła mi zadrapać ramię. - Skoro chcesz prawdziwej walki... Wiedz tylko, że ze mną nie da się wygrać. - i znowu mi się oberwało, tym razem w nogę. Dobra Kando, koniec tego ckliwego pierdolenia, bo zaraz zginiesz.
Wyrwałam dwa pióra ze swoich skrzydeł i użyłam ich jako mieczy. Noëlle ciężko było się bronić, jej szpony z moimi piórami nie miały szans. Dodatkowo mi było łatwiej, gdyż mogłam atakować ją z powietrza. Niestety z czasem miałam co raz mniejszy obszar do walki, gdyż sala co raz bardziej tonęła w wodzie. Grunt, że moja ulubiona znachorka robiła się co raz to bardziej zmęczona... W pewnym momencie padła i dyszała na pływającym na środku sali stoliku.
- Och jejku, a cóż to? Ktoś się zmęczył? - Już miałam wbić jej jedno z moich piór, lecz ona puściła stolik i utonęła. - Ech... Nie chciałam topielca...
Kucnęłam na stoliku, a następnie szukałam jej, gdzie jej ciało mogło opaść.
- A niech to. Nigdzie jej nie widzę... - Nagle coś od tyłu mnie pochwyciło i pociągnęło do wody. Na szczęście zdążyłam złapać chociaż trochę powietrza.
Noëlle pociągnęła mnie aż na samo dno, po czym sama gdzieś odpłynęła. Muszę szybko się stąd wydostać. Próbowałam odpychać się skrzydłami. Niestety miałam trudności. Po chwili dosłownie znikąd oberwałam szponami. Rozglądałam się, ale nigdzie jej nie widziałam. W wodzie porusza się tak szybko, że ciężko jest mi się obronić. Kilkukrotnie zaatakowała mnie w ten sposób, do tego stopnia, że nie byłam w stanie się już poruszyć i powoli kończyło mi się powietrze. Sądziłam, że to mój koniec. Byłam wściekła, jak ona mogła mnie pokonać? Przecież moja rasa jest jedną z najpotężniejszych... Moje ciało zaczęło już opadać na dno, a wokół mnie była tylko czerwona, przez krew, woda. Nagle z nikąd pojawił się on, Szatan. Chwycił mnie, a po chwili rozłożył swoje czarne skrzydła. Jego były większe od moich, a przez to, że przypominały bardziej skrzydła nietoperza, łatwiej było nam wypłynąć. Zrobił to na tyle szybko, że ona nie zdążyła nas zaatakować.
- Co ja ci mówiłem!?
- Żebym... Jej nie atakowała...
- I po co to zrobiłaś!?
- Ja... Chciałam pokazać... Że jestem lepsza.
- Komu niby ty to chciałaś pokazać, co!? - Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam w jego stronę - Dobra, chwilowo dam ci spokój, gdyż jesteś ledwo żywa. Ale potem się dopiero policzymy. - zostawił mnie na tym dryfującym stoliku, a sam uniósł się nad wodą.
Po jakiejś chwili wynurzyła się z powrotem ona. Chciałabym powiedzieć, że Szatan z nią walczył, ale nie mogę. Bardziej to wyglądało na zabawę w kotka i myszkę. Widać taki jest jego plan, po prostu sprawić, aby ona była zmęczona. Wraz jednak nie do końca rozumiem, do czego mu taki stwór. Przecież na świecie jest ich pełno. Im dłużej to trwało, tym ruchy Noëlle robiły się wolniejsze. Wyraźnie była już zmęczona.
- Oj no weź... Tak szybko? Ja jeszcze bym się z tobą pobawił. Och, no tak... Zaraz trafisz w moje szpony i zawsze będę mógł się tobą zabawiać. - Szatan zaczął się głośno śmiać.
Znachorka podpłynęła do dryfującego krzesła. Oparła się na nim wyraźnie zmęczona. Szatan powoli zmierzał w jej kierunku.
- Wybacz piękna. Tym razem, ja wygrywam. - Dzieliły go od niej tylko metry.
Nagle dało się słychać trzask zbitej szyby w oknie. Na salę wleciała przeogromna harpia.
- A więc to jest ten jej cały "szpak". - Rozpiętość jego skrzydeł była jeszcze większa od naszych. Prędko pochwycił Noëlle w szpony i odleciał. A ja z Szatanem zostaliśmy na sali z niczym...