Rozdział I

24 2 35
                                    

Dzisiaj był dzień, gdy w dworze przyjmowaliśmy mieszkańców hrabstwa, by mogli oni składać swoje prośby oraz zażalenia. Dotychczasowo wykonywała tą funkcję moja matka, lecz odkąd się pochorowała, ja staram się ją w tym zastępować. Na całe szczęście był to już mężczyzna do wysłuchania.

- Musicie coś z tym zrobić droga hrabianko. Większość osób w wiosce już zachorowało.

- Czy próbowaliście już jakoś to wyleczyć domowymi sposobami?

- Gdybyśmy nie próbowali, wcale by mnie tu nie było.

- A wzywaliście już medyków?

- Tak.

- I nic nie pomogło!?

- Nie stać było nas na lekarstwa, które nam oferowali.

- Nie pozostaje wam więc nic innego, jak cierpliwie czekać. Być może owa choroba sama przejdzie.

- O nie... Już ja znam tę śpiewkę... Zamiast nam pomóc. Ludziom, którzy są dla was istotni, gdyż są mieszkańcami waszego hrabstwa. Co robicie? Ignorujecie nas.

- Źle mnie Pan zrozumiał. - w jego kierunku zaczęli iść strażnicy, gdyż mężczyzna wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego.

- Och... Nie trzeba. Wiem, gdzie znajdują się drzwi. - poszedł w ich kierunku, nagle zatrzymał się - Obyś tylko młoda hrabianko nie znalazła się nigdy w podobnej sytuacji...

Ciężko mi było powstrzymywać się od emocji. Było mi przykro, ale nie dlatego, że ten człowiek tak powiedział. Po prostu ja sama nie wiem, jak tym ludziom pomóc... Moją własną matkę badało już tylu lekarzy, otrzymała wiele leków i nic.

- Hrabianko Hinari? Słyszy mnie panienka? - głos Valeriana wyrwał mnie z transu.

- Och... Wybacz zamyśliłam się.

- Widzę, iż jest Ci smutno przez to co powiedział ten wieśniak.

- Powiedział prawdę...

- Panienko nie przejmuj się. Wieśniacy mają skłonność do wyolbrzymiania problemów. Bardzo dobrze sobie poradziłaś. Nie było widać twoich emocji, a to duży klucz do sukcesu.

- Czuję się, jak najzwyczajniejszy w świecie ignorant.

- Niestety droga hrabianko. Choćbyśmy nie wiem, jak bardzo tego chcieli. Nie da się uszczęśliwić wszystkich ludzi.

Siedziałam dobrą chwilę w ciszy. Wiem, że Valerian po prostu starał się mnie pocieszyć, lecz dalej nie mogę dopuścić tego do myśli.

- Gdy tylko ja obejmę władzę w tym hrabstwie, będę dokonywała wszelkich starań, by ludziom żyło się lepiej.

Po tych słowach mój sługa tylko ciepło się do mnie uśmiechnął. W jego oliwkowych oczach widać było troskę. Chyba nie brał moich słów na poważnie...

Gdy było już po wszystkim, poszłam odwiedzić mamę. Udało nam się ściągnąć jednego z najlepszych lekarzy. Miało to swoją cenę, ale w końcu będę mogła odetchnąć z ulgą. Otworzyłam więc drzwi, weszłam, a lekarz rzucił w mą stronę nieprzyjemne spojrzenie.

- Nie jestem w stanie jej pomóc. - Poczułam się, jakby wbił mi sztylet w serce.

- Ale jak to!? Przecież mówił Pan, że wie co trzeba zrobić!

- Jestem lekarzem. Nie cudotwórcą.

- Żebym ja ci zaraz nie powiedziała, kim jesteś naprawdę!

- Panienko uspokój się... - Valerian powstrzymał mnie, bo chyba bym tu zaraz temu marnemu lekarzowi dała po prostu w łeb.

Mężczyzna wyszedł, a ja podeszłam do matki. Spała, ale jej oddech był strasznie ciężki. Wściekła i smutna wyszłam z jej komnaty.

- Hrabianko...

- Co!? - Valerian spojrzał na mnie lekko skołowany. - Ech, przepraszam. Dałam się ponieść emocjom... Ale ten człowiek mógł tyle nie obiecywać!

- Pamiętaj: Nie dawaj się ponieść emocjom. Nie wypada tak robić.

Ścisnęłam oczy, żeby powstrzymać łzy.

- Może życzy sobie panienka kąpiel, by się uspokoić?

- Tak. A meliskę zaparzysz?

- Ależ oczywiście.

Miałam nadzieję, że chociaż kąpiel mnie odstresuje. Marne szanse. Cały czas tylko myślałam, kto jeszcze znałby się na medycynie. Miałam nie posuwać się do skrajnych metod, lecz jedyna nadzieja jest w znachorach lub magach.  Gdy tylko wyszłam z kąpieli, Valerian nalał mi meliski.

- I jak droga Hinari?

- Chyba już wiem, jak pomóc mamie...

- Och naprawdę? Jak? - Valerian po tych słowach sam zaczął pić swoje ziółka.

- Muszę znaleźć znachora, lub kogoś tego typu. - Nagle wypluł cały napój.

- Znachora!? Panienka chyba nie mówi poważnie...

- Dlaczego miałabym sobie żartować?

- Znachorom nie należy ufać. Może I wyleczą z innej choroby, lecz zawsze ich praktyki nakładają na ludzi klątwy, przez co ludzie, którzy im zaufali znowu chorują. Taki "efekt kobry".

- Przesadzasz Valerian. Nasłuchałeś się tych bzdur, które gadają stare baby sprzątające nasz dworek.

- Lecz hrabianko...

- Wybacz nie mam czasu na rozmowy. Muszę wziąć się za szukanie pomocy... A czasu coraz mniej...

Wyszłam lekko poddenerwowana. Valerian nasłucha się tych głupot, a potem tylko przeżywa. Ubrałam się odpowiednio i wyruszyłam bryczką. Przy okazji odwiedzę należące do hrabstwa miejscowości i sprawdzę, jak się ludziom żyje.

Tymczasem gdzieś głęboko w lesie...

- Zaliczyłaś już prawie wszystkie próby. Pozostała ci ostatnia: zabójstwo. - Tego właśnie się obawiałam...

- Czy to naprawdę konieczne Szatanie? - Wpierw popatrzył na mnie zdziwiony, następnie tylko się zaśmiał i objął mnie ramieniem.

- Słodziutka jesteś, wiesz? Zadając takie głupiutkie pytania.

- Tylko ja poważnie pytam...

- Ech... posłuchaj. Żeby zostać demonem, nie wystarczy tylko wyrzec się Stwórcy. Trzeba również spełnić istotne warunki, bo inaczej będziesz tylko upadłym aniołem. Z resztą, już Ci nie wiele brakuje. Twoje skrzydła stały się już szare. Nawet światło, które biję od ciebie to nie jest czysta biel. Gdy spełnisz ten warunek...

- Wiem co się stanie. Na mej głowie pojawią się rogi...

- A białka twoich oczu staną się czarne, a źrenice pionowe.

Nie podoba mi się fakt, iż muszę kogoś zabić... Szczególnie osobę, która mi nic nie zrobiła.

- Starałem się wybrać ci zadanie najprostsze. Kobietę, która i tak jest już u kresu swoich sił. Wystarczy, że ją po prostu dobijesz i po kłopocie. Sposób dowolny, możesz nawet dźgnąć ją jednym z piór.

- Nie będę musiała już później tego robić?

- Przyrzekam, że będę dawał Ci inne zlecenia. - Popatrzyłam na niego lekko zdołowana. - No co? Szatanowi nie wierzysz?

- Yyy... Czy to była ironia?

- Tym razem nie. Chyba... W sumie, sam nie wiem... - Poklepał mnie po plecach - No leć. Liczę na ciebie.

Wzniosłam się ku niebu, lecz wraz nie byłam zadowolona. Gdyby kazał mi kogoś opętać, albo przekierować na złą stronę. Dlaczego to musi być zabójstwo? Chyba będę przeżywała ten fakt, aż do końca mego lotu. Niestety miejsce docelowe jest strasznie daleko stąd...

Efekt KobryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz