Prolog

4.6K 355 42
                                    

Prolog

Minęło dokładnie trzynaście lat odkąd po raz pierwszy zapragnąłem jej dotknąć. Trzynaście lat odkąd moje najniższe instynkty zmusiły mnie do samodzielnego znalezienia ulgi z jej obrazem wyrytym pod powiekami. I choć minęła ponad dekada Kennedy St. Claire wciąż pozostawała równie piękna i nieosiągalna jak wtedy. Zawsze taka dla mnie była.

Kiedyś ze szkoły poszliśmy na wycieczkę do muzeum. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu widziałem obrazy i rzeźby o których do tej pory mogłem tylko czytać w książkach. Nawet jeżeli w większości były to doskonałe repliki, dla dziesięcioletniego mnie były jak prawdziwe. Właśnie tak czułem się zawsze patrząc na Kennedy St. Claire. Jak na coś cennego, co powinno się podziwiać z boku. Nie podchodzić za blisko, nie dotykać. Trzy lata temu dziwacznym trafem pojawiła się na mojej orbicie, ale ja już nie byłem niedoświadczonym chłopcem. Nie czułem się już źle fantazjując o tym co mógłbym zrobić z jej idealnym ciałem. Ale to wciąż były tylko fantazje. Bo to co już wtedy wiedziałem, to co planowałem zrobić. To mogło nas tylko zniszczyć.

Minęły kolejne lata i choć walczyłem z pokusa - ona wciąż tam była. Drążyła moje żyły jak najgorsze gówno i zrozumiałem, że każdy z nas ma swoje uzależnienia. Mój ojciec był uzależnionym od adrenaliny idiotą, który przepuścił wszystko w kartach. Zostawił mnie samego z kobietą, która wtedy mentalnie nie była gotowa na zostanie matka. Pamiętam jak odwiedzałem go w szpitalu w którym leżał po kolejnym, wyjątkowo paskudnym pobiciu. A potem zwyczajnie już go nie było. Podobnie jak naszego domu, jakichkolwiek pieniędzy i naszej pseudo rodziny. Matka się starała, próbowała pracować, zarabiać i karmić mnie. Ale nikt nie chciał jej wiele dać, bo wszyscy wiedzieli skąd pochodzi. Mimo to można powiedzieć, że chciała zostać heroina tej opowieści. Szkoda, że w efekcie pozwoliła, by owa heroina wypełniła jej żyły. Ironia losu.

Musiałem więc mieć genetyczne skłonności do uzależnień, bo teraz byłem pewny, że moim była ona. Piękna, nieosiągalna Kennedy St. Claire. Karmiłem się nią na odległość. Obserwując jak rozkwita, jak wspiera swoją społeczność. Jak angażuje się w życie miasta i pomaga tym, którzy nigdy jej tego nie zapomną. Jak noszona przez nią korona księżniczki Waverley wcale nie oślepia, ale grzeje. Kiedy pojawiła się w moim klubie, w moim domu - to było zarówno przekleństwo jak i błogosławieństwo. Rozmawiała i śmiała się z moimi braćmi, nawet flirtowała. Obserwowałem jak stawia u boku Charlie pierwsze kroki w moim świecie i dostosowuje się. Jak mój brud i mrok czają się na granicy jej światła. I wiedziałem, że nie będę już mógł tego ignorować. Że w końcu moje uzależnienie weźmie górę i sięgnę po to, co nigdy nie powinno być moje.

Próbowałem to rozegrać na tysiące sposobów, ale nie mogłem znaleźć swojej satysfakcji. Odwlekanie tego dalej nie pomoże ani nam, ani miastu, a już na pewno nie Kennedy. Bo wbrew temu co będzie o mnie zapewne sądzić, nie robiłem tego z jakiegoś kaprysu. Jeszcze tego nie wie, ale robiłem to również dla niej. Bo to co zbudował jej ojciec? To nie było jej królestwo. Najwyższy czas żeby korupcja i fałsz St. Claire upadła. A w jej miejsce powstanie coś prawdziwie godnego księżniczki Waverley. 

Coś godnego mojej pani.  

Grimm Reapers MC #6 Joker | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz