ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 ℑ𝔙

377 8 0
                                    

Zegar znów wybił godzinę pierwszą i chłopcy w klasie zaczęli pakować książki. Pan profesor Rac zatrzasnął dziennik i stanął na katedrze. Zawsze usłużny prymus Czengey podbiegł do nauczyciela i pomógł mu włożyć palto. Siedzący w różnych ławkach chłopcy z
Placu Broni spoglądali na Bokę w oczekiwaniu poleceń. Wiedzieli, że dziś po południu, już o drugiej, odbędzie się zbiórka na Placu, ponieważ czteroosobowy patrol zwiadowczy miał złożyć sprawozdanie z wyprawy do Ogrodu Botanicznego. O tym, że wyprawa się udała i przewodniczący chłopców z Placu Broni dzielnie zrewizytował czerwone koszule - wszyscy już wiedzieli. Ale chłopcy ciekawi byli szczegółów wyprawy, przygód, jakie się przydarzyły
wysłannikom, oraz niebezpieczeństw, które musieli pokonać. Z Boki nawet obcęgami nie wyrwaliby słowa na ten temat. Od Rose nie mieli jak sie dowiedzieć. Czele w domu starał się wyciągnąć coś z niej ale ona tylko uśmiechała się lekko. Czonakosz plótł jak zwykle, co mu ślina na język przyniosła, i okropnie przy tym blagował. Opowiadał o jakichś dzikich zwierzętach, z którymi spotkali się w ruinach zamku w Ogrodzie Botanicznym, mówił, że Nemeczek omal nie utonął w stawie... że czerwoni siedzieli na wyspie wokół olbrzymiego, płonącego stosu i jak Rose przegoniła Pastorów. Wszystko mu się przy
tym plątało i zawsze zapominał o tym, co najważniejsze. Poza tym co chwila ogłuszał słuchaczy przeraźliwymi gwizdami, którymi kończył każde zdanie, co dodatkowo utrudniało
słuchanie. Nemeczek natomiast czuł się bardzo ważny i swoją tajemniczością jeszcze podsycał ciekawość. Gdy pytano go o wydarzenia, odpowiadał z powagą:

- Nie wolno mi nic powiedzieć.

Albo też:

- Zapytajcie naszego przewodniczącego.

Wszyscy okropnie zazdrościli Nemeczkowi, który, mimo że był tylko szeregowcem, wziął udział w tak wspaniałej wyprawie. Panowie podporucznicy i porucznicy czuli, że po
tych wydarzeniach szeregowy Nemeczek stał się znacznie ważniejszy od nich, ba, niektórzy nawet zaczęli głosić, że malca niezwłocznie awansują na oficera i na Placu, poza czarnym
psem Słowaka - Hektorem, nie będzie już żadnego szeregowca... Wszystko zależało od Rose i Boki. Nim jeszcze pan profesor Rac opuścił klasę, Boka podniósł do góry dwa palce. Miało to znaczyć, że o drugiej godzinie spotykają się na Placu. Inni chłopcy, którzy nie należeli do grupy z Placu Broni, odczuwali straszliwą zazdrość, kiedy na ten znak Boki wtajemniczeni
potwierdzili salutowaniem, iż wiedzą, o co mu chodzi. O drugiej na Placu!
Już chcieli wychodzić z klasy, kiedy nastąpiło coś nieoczekiwanego. Profesor Rac zatrzymał się na stopniu katedry.

- Zaczekajcie - powiedział.

Natychmiast zapanowała cisza. Nauczyciel wyciągnął z kieszeni palta małą karteczkę. Włożył okulary i zaczął
odczytywać:

- Weiss!

- Obecny - odpowiedział z przestrachem w głosie Weiss.

Profesor czytał dalej następujące nazwiska:

- Rychter! Czele! Kolnay! Barabasz! Lesik! Nemeczek!

Wyczytywani odpowiadali kolejno:

- Obecny!

- Obecny!

Profesor Rac schował kartkę do kieszeni i powiedział:

- Przed pójściem do domu zgłosić się do mnie w pokoju nauczycielskim. Mam do was małą sprawę.

Po czym, nie wyjaśniając przyczyny tego dziwnego zaproszenia, wyszedł z klasy.
W klasie aż zaszumiało.

- Dlaczego nas wzywa?

- Dlaczego mamy zostać?

- Czego od nas chce?

Takie pytania zadawali sobie wezwani przez profesora chłopcy. A ponieważ tak się złożyło, że wszyscy wyczytani byli z Placu Broni, więc cała klasa natychmiast zgromadziła się wokół Boki.

CHŁOPCY Z PLACU BRONI ,,Cztery kąty placu"  cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz