ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 𝔙ℑℑ

268 7 5
                                    

Nazajutrz, podczas lekcji łaciny, zdenerwowanie w klasie osiągnęło takie natężenie, że nawet pan profesor Rac zwrócił na to uwagę. Chłopcy wiercili się niespokojnie w ławkach, byli podnieceni i w ogóle nie zwracali uwagi na kolegów, którzy akurat odpowiadali. Ten stan ogarnął zresztą nie tylko chłopców z
Placu Broni, ale w ogóle całą klasę, ba, można powiedzieć - całą szkołę. Wieść o
przygotowaniach wojennych szybko rozeszła się po wielkim gmachu szkolnym i nawet chłopcy ze starszych klas, z siódmej i ósmej, poważnie interesowali się sprawą. Czerwone
koszule chodziły do szkoły realnej w tej samej co uczyła się Rose w dzielnicy Józsefvaros i oczywiste było, że gimnazjaliści życzyli zwycięstwa chłopcom z Placu Broni. Niektórzy uważali nawet, że od tego zwycięstwa
zależy honor szkoły.

- Co się dziś z wami dzieje? - zapytał ze zniecierpliwieniem profesor Rac. - Kręcicie się, zajmujecie się wszystkim, tylko nie lekcjami, bujacie myślami w obłokach.

Ale nie dochodził dalej przyczyny zamieszania. Zadowolił się stwierdzeniem, że klasa ma po prostu zły dzień. Karcącym głosem dodał:

- Oczywiście, jest wiosna, więc w głowach wam tylko piłka i kulki... nie podoba wam się w szkole! No, już ja wam dam nauczkę!

Ale tylko tak mówił. Pan profesor Rac sprawiał wrażenie srogiego, a w gruncie rzeczy był człowiekiem łagodnego serca.

- Siadaj! - powiedział do ucznia, który właśnie odpowiadał i zaczął szukać w notesie następnego nazwiska.

W takiej chwili w klasie zawsze zapadała śmiertelna cisza. Wszyscy, nawet ci, którzy byli dobrze przygotowani do lekcji, wstrzymywali oddech i wpatrywali się w palce
nauczyciela przewracające kartki notesu. Chłopcy wiedzieli już nawet, na której stronie wpisane są ich nazwiska. Kiedy pan profesor przeglądał końcowe kartki notesu, wówczas z
ulgą oddychali ci, których nazwiska zaczynają się na A i B. Kiedy potem nagle pan profesor przerzucał się znów na początek notesu, wówczas odzyskiwali humor chłopcy na R, S i T.
Nauczyciel długo kartkował notes, po czym cicho powiedział:

- Nemeczek!

- Nieobecny! - zagrzmiała cała klasa.

A jeden z dobrze znanych na Placu Broni
głosów dodał:

- Jest chory.

- A co mu jest?

- Przeziębił się.

Profesor Rac spojrzał na klasę i zapytał:

- Dlaczego nie uważacie na siebie?

Chłopcy z Placu Broni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oni dobrze wiedzieli, z jakich to powodów mały Nemeczek nie uważał na siebie. Chłopcy z Placu siedzący w różnych miejscach klasy, jedni w pierwszym rzędzie, inni w trzecim, a Czonakosz, co tu dużo mówić, w ostatnim, znacząco popatrzyli na siebie. Wszyscy wiedzieli jedno: Nemeczek przeziębił się w imię dobrej sprawy. Mówiąc wprost, Nemeczek przeziębił się dla Ojczyzny.
Skąpał się biedny przynajmniej trzykrotnie, pierwszy raz przypadkowo, po raz drugi za polecenia Rose - honorowo, po raz trzeci wreszcie - pod przymusem. Ale nikt, za skarby świata,
nie zdradziłby tej wielkiej tajemnicy, którą znali właściwie wszyscy, włącznie ze Związkiem Kitowców. W łonie tego związku rozpoczęto już nawet starania zmierzające do wymazania
nazwiska Nemeczka z czarnej księgi, tyle tylko, że członkowie nie mogli dojść do porozumienia, czy należy najpierw dokonać poprawek, to znaczy zamienić początkowe litery nazwiska z małych na duże i dopiero wtedy wymazać całość, czy też wykreślić od razu, bez żadnych ceregieli. A ponieważ Kolnay, który ciągle jeszcze był prezesem, uważał, że należy niezwłocznie, bez żadnych poprawek, usunąć nazwisko Nemeczka z książki, przeto Barabasz natychmiast zajął inne stanowisko i utworzył frakcję, która domagała się stanowczo, aby
wpierw oddać honor nazwisku Nemeczka. Ale ten spór stracił na znaczeniu. Najważniejszą sprawą stała się bowiem oczekująca chłopców dziś po południu bitwa. Po lekcji łaciny do Boki zgłaszali się koledzy z klasy, którzy deklarowali pomoc, choć nie należeli do paczki. Boka jednak wszystkim odpowiadał tak samo:

CHŁOPCY Z PLACU BRONI ,,Cztery kąty placu"  cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz