ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 𝔛

306 8 1
                                    

Wielka cisza panowała w małej, otynkowanej na żółto kamieniczce przy ulicy Rakos. Nawet ci mieszkańcy, którzy mieli zwyczaj zbierać się na podwórzu i głośno gawędzić, tym razem na palcach przechodzili obok drzwi do mieszkania krawca Nemeczka. Służące trzepały
ubrania i dywany na samym końcu podwórka i starały się to czynić na tyle cicho, żeby nie zakłócić choremu spokoju. Gdyby dywany potrafiły się dziwić, to właśnie teraz miałyby ku
temu wspaniałą okazję, zwykle silnie trzepane, dziś były tylko pieszczotliwie otrząsywane z kurzu... Co chwila któryś z mieszkańców domu pytał przez oszklone drzwi:

- Jak się czuje synek?

Wszyscy, bez wyjątku, otrzymywali jednakową odpowiedź:

- Źle, bardzo źle.

Poczciwe sąsiadki coraz to coś przynosiły.

- Kochana pani, proszę przyjąć to winko, jest naprawdę dobre...

Albo:

- Niech się pani nie obrazi, przyniosłam trochę cukierków...

Drobna, jasnowłosa kobieta z zapłakanymi oczyma otwierała drzwi dobrym sąsiadkom, serdecznie dziękowała za upominki, ale nie było z nich większego pożytku. Mówiła to nawet poniektórym:

- Nic nie je biedaczek, od dwóch dni wypija tylko parę kropli mleka dziennie...

O godzinie trzeciej wrócił do domu krawiec Nemeczek. Był w sklepie, gdzie przyjął kolejne zamówienia. Ostrożnie, cicho otworzył drzwi i bez słowa wszedł do kuchni. Spojrzał tylko na żonę. A ona spojrzała na niego. Oboje rozumieli się bez słów. Stali w milczeniu naprzeciw siebie. Krawiec nawet zapomniał odłożyć przyniesione do domu
płaszcze. Potem na palcach weszli do pokoju, w którym leżał ich synek. Bardzo się zmienił ten niegdyś zawsze wesoły szeregowy z Placu Broni, a dziś smutny kapitan. Wychudł, włosy mu
urosły. Nie był jednak blady, przeciwnie, cały czas płonęły mu zapadnięte policzki. Od kilku dni nieustannie trawiła go gorączka. Rodzice stanęli przy łóżku swego dziecka. Byli biednymi, prostymi ludźmi, którzy przeszli różne koleje losu, doznali wielu kłopotów i smutków, więc nauczyli się cierpieć w
milczeniu. Stali tylko z nisko opuszczonymi głowami i z utkwionym w podłogę wzrokiem. Po chwili krawiec cicho zapytał:

- Śpi?

Żona nie śmiała się odezwać, skinęła tylko głową. Bo chłopiec był już tak słaby, że nie wiedziała, czy śpi, czy też tylko tak bezwładnie leży. Od strony drzwi wejściowych rozległo się ciche pukanie.

- Może to doktor - szepnęła kobieta.

Mąż zwrócił się do niej:

- Otwórz.

Na progu stała Rose, a za nią dobiegł zdyszany Boka który nie dał rady dotrzymać jej kroku. Nikły uśmiech pojawił się na twarzy kobiety, kiedy zobaczyła przyjaciół syna.

- Czy możemy wejść?

- Proszę, kochani.

Boka jako dobrze wychowany chłopak wpuścił najpierw Rose.

- Jak się czuje? - zapytała cicho Rose

- Bez zmian.

- To znaczy źle?

Nie czekając na odpowiedź Rose weszła do pokoju. Pani Nemeczek I Boka za nią. Teraz już w czwórkę w milczeniu stali przy łóżku. A chory jakby wyczuł ich obecność, jakby zdał sobie
sprawę, że nic nie mówią, by nie zakłócać mu spokoju, i wolniutko otworzył oczy. Zobaczył Rose, uśmiechnął się. Słabym głosem zapytał:

- Jesteś tutaj, Rose?

Rose podeszła bliżej.

- Jestem.

CHŁOPCY Z PLACU BRONI ,,Cztery kąty placu"  cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz