27. Rozwidlenie

528 68 78
                                    

Nie miałam już czym wymiotować. Wyplułam gorzką żółć i usiadłam na podłodze w swojej zakurzonej, od dawna nie sprzątanej łazience. Mój wzrok padł na pająka, który usnuł sieć pomiędzy szafką, a umywalką. W swoją misterną pułapkę złapał małe muszki i ćmy. Zaplątały się i już nigdy nie zdołały wyjść z tej matni. Pająk był tłusty. Jego nabrzmiały odwłok chybotał się do góry i do dołu pod wpływem nawiewu z wentylacji. Wzbudzał we mnie obrzydzenie. Wzięłam kawałek papieru toaletowego i zgniotłam go, zebrałam pajęczynę, po czym wyrzuciłam do toalety i nacisnęłam spłuczkę. Nie było po nim ani po jego sieci śladu. Ulżyło mi.

Damian zapewne z pomocą Sylwii napisał mi wiadomość, że mogę przyjechać do niego o każdej porze, nawet w środku nocy.
Po kilku godzinach męczarni kusiło mnie, żeby to zrobić. Pojechać tam. Wyrzucić z siebie wszystko. Pozbyć się tego nieznośnego ciężaru kłamstwa a potem uciec i zaszyć się na jakimś pustkowiu.

Wstałam na nogi i poczułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp. Złapałam się szafki i dyszałam oparta o nią przez chwilę, dochodząc do siebie. Zbliżała się czwarta w nocy. Każda minuta w kłamstwie wyniszczała mnie, jakby wraz z mijającym czasem sączyła się we mnie trucizna.

Marcela nadal nie było. Nie odbierał telefonu ani nie odpisywał na wiadomości.  Postanowiłam po upływie dwóch dób zgłosić zaginięcie na policję. Miałam złe przeczucia, mimo że Marcel nie pierwszy raz znikał bez słowa. Nigdy jednak nie zdarzało się, żeby tak długo nie oddzwaniał, zwłaszcza do mamy, która już się zamartwiała.

Weszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku, nie zawracając sobie głowy zapalaniem światła. W ciemności wybrałam numer do Damiana i czekałam. Odebrał po pierwszym sygnale.

— Lidia?

— Damian... — powiedziałam drżącym głosem, tłumiąc szloch.

— Lidio, proszę cię... Przyjedź — powiedział łagodnym tonem. Nie złościł się, nie okazywał zniecierpliwienia. — Porozmawiajmy. Cokolwiek to jest, tak nie może dłużej być. Nie możesz w sobie tego skrywać. Czuję, że coś cię wyniszcza. Obiecuję ci, że nie musisz się bać. Ja naprawdę jestem gotów na wszystko. Tylko powiedz mi prawdę.

— Dobrze. Przyjadę — wydusiłam piskliwie. — Będę za pół godziny.

I byłam. Nie pamiętałam drogi. Nie pamiętałam momentu wsiadania do windy. Byłam jak w transie. Stanęłam przed drzwiami apartamentu i czekałam. Damian też czekał, bo chyba wyczuł lub usłyszał moje przyjście i otworzył mi bez pukania.

— Lidia? To ty?

— Tak...

— Chodź do mnie...

Podeszłam do mężczyzny, który objął mnie i przytulił jak ojciec, którego nigdy tak naprawdę nie miałam. Łzy pociekły mi po policzkach, a szloch wstrząsnął ciałem. Ledwo utrzymałam się na nogach.

— Lidio, maleńka... Chodź... Wszystko mi opowiedz. Nie bój się — szepnął Damian i poprowadził mnie do salonu. Usiadłam na sofie, a Hybner uklęknął tuż przede mną, trzymając moje lodowate, trzęsące się ręce w swoich.

— Muszę ci wszystko opowiedzieć od początku — wyrzuciłam z siebie, starając się opanować drżenie całego ciała. — Inaczej nie zrozumiesz. Proszę, pozwól mi opowiedzieć wszystko po kolei.

— Dobrze. Spokojnie. Chcesz się czegoś napić? Przynieść ci wody? Może coś mocniejszego?

— Nie wiem... Raczej nie. Nienawidzę alkoholu. Na sam jego zapach mnie mdli. Najgorzej nie cierpię piwa.

— To przyniosę ci wody — mruknął Hybner i poszedł do kuchni.

Kiedy wrócił, czułam się już trochę spokojniejsza. Jego opanowanie i cierpliwość działały na mnie kojąco. Podał mi małą butelkę z wodą. Upiłam kilka łyków i nabrałam głęboki oddech, jakbym wynurzyła się z głębi basenu. Damian usiadł obok mnie. Poczułam jego rękę na plecach, miarowo przesuwającą się w górę i w dół.

Ślepy trafOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz