19. Plątanina

538 64 61
                                    

Przeciągnęłam się w pościeli i ziewnęłam szeroko, patrząc na zegarek. Dawno tak długo nie spałam. Dochodziła jedenasta. Zwloklam się z łóżka i walcząc z pulsującym bólem głowy z tyłu czaszki poczłapałam do łazienki. Toaleta, prysznic, suszarka. Wróciłam do pokoju i zaczęłam szukać jakichś ubrań. Obejrzałam się, kiedy z szafki przy łóżku dobiegł mnie jazgot wibrującego telefonu. Na wyświetlaczu dostrzegłam, że to Sylwia. Pewnie chciała zapytać, czy suknia się sprawiła i w ogóle jak było na gali. Szybko nacisnęłam zielony przycisk, po czym włączyłam tryb głośnomówiący. W międzyczasie zobaczyłam, że nazbierało się już pięć nieodebranych połączeń od Sylwii.

— Hej, wybacz że dopiero odebrałam, ale byłam w łazience— przywitałam się, od razu tłumacząc. Wyciągnęłam z półki ciuchy i rzuciłam na łóżko.

— Lidia, nareszcie... — westchnęła kobieta, a w jej głosie słychać było zmartwienie. — Słuchaj, miałaś dzisiaj kontakt z Damianem?

— Jeszcze nie. Wczoraj wyjechałam od niego po północy. Czemu pytasz?

Przysiadłam na łóżku, bo nogi nagle zaczęły mi drżeć.

— Damian nie odbiera moich telefonów. A sygnał jest. Dzwoniłam już z dziesięć razy i nic. Pojechałabym do niego, tylko tak się akurat składa, że jesteśmy z mężem i dziećmi za granicą. A mamusia z tatą są od Damiana oddaleni o trzysta kilometrów, więc szybko nie przyjadą. Dzwoniłam do Ola, ale jak na złość ma teraz jakąś rozprawę...

— Zaraz do niego pojadę i dam ci znać — powiedziałam, wciągając na siebie byle jaką bluzę i wyblakłe spodnie.

— Dzięki, Lidia. Daj znać, jak już się czegoś dowiesz. Po prostu... Mam złe przeczucia. Może śpi i nie słyszy... Ale wolałabym się upewnić.

— Nie martw się. Zaraz wsiadam w samochód. Będę tam za góra dwadzieścia minut — rzuciłam i rozłączyłam się z mocno bijącym sercem.

W piętnaście minut dojechałam na miejsce, przy okazji łamiąc kilka przepisów. Na pewno za jakiś czas przyjdzie mi do zapłacenia mandat, ale w tej chwili miałam to gdzieś. Liczyło się tylko to, by jak najszybciej dostać się do Hybnera. Na ostatnim skrzyżowaniu mój telefon zawibrował, więc zajechawszy na parking w ostatniej chwili odebrałam połączenie od mamy.

— Lidia... Oni znowu się kłócą. Boję się, że zaraz się zacznie — powiedziała mama rozdygotanym głosem.

A więc Marcel w końcu wrócił i oczywiście jak zwykle starł się z ojcem. Mama nigdy nie opisuje ich bijatyk wprost. Kluczy, używa eufemizmów.

— Mamo, nie wtrącaj się, żebyś i ty nie dostała. Zadzwonię po Karola, bo teraz nie mogę przyjechać. Nie wiem... Postaram się być za godzinę, dobrze?

— Dobrze — westchnęła i rozłączyła się.

Tak jak obiecałam mamie, natychmiast wystukałam numer do przyjaciela. Podobno wrócił już ze szpitala i czuł się lepiej, więc chyba mogę poprosić go o przysługę? Zwłaszcza, że nie chodziło o kupno bułek czy pożyczkę, a bezpieczeństwo mamy. Odebrał po dwóch sygnałach. Zalała mnie fala wdzięczności. Jak zawsze na posterunku.

— Co tam, Lidiu?

— Cześć, nie mam za wiele czasu, Karol — zaczęłam, chcąc od razu przejść do sedna. — Mam prośbę. Mógłbyś pójść do domu moich rodziców i przypilnować, żeby nic się nie stało mamie? Marcel z ojcem podobno się ostro kłócą.

Nie musiałam nic więcej dodawać. Karol natychmiast się zgodził. Był taki niezawodny, zawsze mogłam na niego liczyć. Odetchnęłam z ulgą załatwiwszy jedną sprawę i wjechałam na dwudzieste piąte piętro, po czym wypadłam z windy. Nawet nie patrzyłam na dzwonek. Od razu wsunęłam klucz w zamek i wtargnęłam do środka.

Ślepy trafOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz