IV

18 3 14
                                    

Każdemu, kto uwielbiał się zamartwiać nad przyszłością i analizować do porzygu nawet najdrobniejszą, najmniej znaczącą rzecz, nie jest obca niespodzianka jutra. Chodziło w niej o to, że nieważne, jak bardzo zła wydawała się dana sytuacja – nadchodził kolejny dzień, a wszystko samo perfekcyjnie się układało. Każda rzecz, nawet ta najstraszniejsza, nikła w oczach, stając przed potężnym jutrem.

Często wtedy tego doświadczałam, jednak nie umiałam przyjąć do wiadomości. Przypadki, które spokojnie mogłam liczyć w dziesiątkach, stanowiły dla mnie zwykły zbieg okoliczności, łut szczęścia. Po prostu nie wierzyłam w to, że cokolwiek mogło ułożyć się po mojej myśli. O wiele łatwiej godziłam się z porażką i najgorszym obrotem spraw niż ze szczęśliwym zakończeniem.

Na tamten moment myślałam, że to najlepszy sposób na poradzenie sobie z nieprzewidywalnością życia. Że to mnie uchroni. Że będę niezniszczalna. Że skutecznie znieczulę się na smutek i zło.

Dzisiaj wszystko rozumiem. Bardzo bałam się zostać skrzywdzona przez świat wokół, dlatego wolałam zrobić to sama. Systematycznie i regularnie – tak, by nie wyjść z wprawy, gdy coś nieoczekiwanie postanowi mnie zranić.

***

Jak nie trudno się domyślić, przyszedł kolejny dzień, a wraz z nim kartkówka ze znienawidzonej matematyki. Co prawda wykonałam parę ćwiczeń w domu, ale klęłam siarczyście nad swoimi błędnymi wynikami, łapiąc się w irytacji za głowę. Nawet masowanie skroni nie pomogło – dopiero ciepłe i bezbłędnie zabawne wiadomości od Vincenta zdołały mnie rozluźnić przed nieprzyjemnościami, które zdążyłam wytworzyć sobie w myślach.

Tym razem nie kryłam się we wnękach korytarza – unosiłam brodę wysoko, by nie przepuścić ani jednej okazji do zauważenia postawnego niedźwiedzia o pandzich oczach. Od zawsze misie wszelkich gatunków wywoływały we mnie rozczulenie. Teraz miałam swój ulubiony, dwunożny, z szerokimi ramionami i miękkim brzuszkiem.

Pech chciał, że akurat wtedy, gdy wytężałam wzrok, nie potrafiłam odnaleźć Vincenta wśród tłumu uczniów. Z drugiej strony nie należałam do dziewcząt, które sterczały w jednym miejscu przez całą przerwę, by nie przegapić nadchodzącego ukochanego. Czułabym się przez to głupio, bo myśl o odkryciu choć jednego ze swoich licznych uczuć wydawała mi się uwłaczająca. Poza tym między mną a Vincentem sprawy nadal pozostawały... bliżej nieokreślone.

No cóż, jak na razie pozostawało mi wkuwanie wzorów i formułek z podręcznika przed sądem ostatecznym. Nie przesadzałam – już trochę jedynek zdążyło mi wpaść na matematyce w tym semestrze.

— Cześć, Hela!

O matko, jak ja nienawidziłam tego zdrobnienia. Hamując grymas niezadowolenia, ucałowałam policzek blondwłosej koleżanki, która zauważyła mnie u boku Laury na korytarzu „elity". Ech, nie przepadałam za tym wyrażeniem, ale właśnie jego używaliśmy, ustalając, gdzie złapiemy się w trakcie przerwy.

— Hej.

— Jak leci? Słyszałam, że Kondziu znowu skończył ze złamanym sercem. — Dziewczyna nawet nie starała się kryć swojego rozbawienia. Laura posłała mi dyskretne spojrzenie kątem oka, które sugerowało, że czuła się zażenowana bezpośredniością koleżanki. Nie mogłam powiedzieć tego samego o sobie.

— Takie życie. A leci całkiem nieźle — rzuciłam z lekkością, zaskakując tym dziewczynę. Najwyraźniej oczekiwała, że zacznę się przed nią kajać, zanim poleci do reszty korytarza radośnie obwieścić o moim sercu z kamienia. Albo o jego braku. Wszystko zależało od tego, jak duże było ówcześnie zapotrzebowanie na szkolne plotki.

Gdzie mój Vincent?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz