Każdemu, kto uwielbiał się zamartwiać nad przyszłością i analizować do porzygu nawet najdrobniejszą, najmniej znaczącą rzecz, nie jest obca niespodzianka jutra. Chodziło w niej o to, że nieważne, jak bardzo zła wydawała się dana sytuacja – nadchodził kolejny dzień, a wszystko samo perfekcyjnie się układało. Każda rzecz, nawet ta najstraszniejsza, nikła w oczach, stając przed potężnym jutrem.
Często wtedy tego doświadczałam, jednak nie umiałam przyjąć do wiadomości. Przypadki, które spokojnie mogłam liczyć w dziesiątkach, stanowiły dla mnie zwykły zbieg okoliczności, łut szczęścia. Po prostu nie wierzyłam w to, że cokolwiek mogło ułożyć się po mojej myśli. O wiele łatwiej godziłam się z porażką i najgorszym obrotem spraw niż ze szczęśliwym zakończeniem.
Na tamten moment myślałam, że to najlepszy sposób na poradzenie sobie z nieprzewidywalnością życia. Że to mnie uchroni. Że będę niezniszczalna. Że skutecznie znieczulę się na smutek i zło.
Dzisiaj wszystko rozumiem. Bardzo bałam się zostać skrzywdzona przez świat wokół, dlatego wolałam zrobić to sama. Systematycznie i regularnie – tak, by nie wyjść z wprawy, gdy coś nieoczekiwanie postanowi mnie zranić.
***
Jak nie trudno się domyślić, przyszedł kolejny dzień, a wraz z nim kartkówka ze znienawidzonej matematyki. Co prawda wykonałam parę ćwiczeń w domu, ale klęłam siarczyście nad swoimi błędnymi wynikami, łapiąc się w irytacji za głowę. Nawet masowanie skroni nie pomogło – dopiero ciepłe i bezbłędnie zabawne wiadomości od Vincenta zdołały mnie rozluźnić przed nieprzyjemnościami, które zdążyłam wytworzyć sobie w myślach.
Tym razem nie kryłam się we wnękach korytarza – unosiłam brodę wysoko, by nie przepuścić ani jednej okazji do zauważenia postawnego niedźwiedzia o pandzich oczach. Od zawsze misie wszelkich gatunków wywoływały we mnie rozczulenie. Teraz miałam swój ulubiony, dwunożny, z szerokimi ramionami i miękkim brzuszkiem.
Pech chciał, że akurat wtedy, gdy wytężałam wzrok, nie potrafiłam odnaleźć Vincenta wśród tłumu uczniów. Z drugiej strony nie należałam do dziewcząt, które sterczały w jednym miejscu przez całą przerwę, by nie przegapić nadchodzącego ukochanego. Czułabym się przez to głupio, bo myśl o odkryciu choć jednego ze swoich licznych uczuć wydawała mi się uwłaczająca. Poza tym między mną a Vincentem sprawy nadal pozostawały... bliżej nieokreślone.
No cóż, jak na razie pozostawało mi wkuwanie wzorów i formułek z podręcznika przed sądem ostatecznym. Nie przesadzałam – już trochę jedynek zdążyło mi wpaść na matematyce w tym semestrze.
— Cześć, Hela!
O matko, jak ja nienawidziłam tego zdrobnienia. Hamując grymas niezadowolenia, ucałowałam policzek blondwłosej koleżanki, która zauważyła mnie u boku Laury na korytarzu „elity". Ech, nie przepadałam za tym wyrażeniem, ale właśnie jego używaliśmy, ustalając, gdzie złapiemy się w trakcie przerwy.
— Hej.
— Jak leci? Słyszałam, że Kondziu znowu skończył ze złamanym sercem. — Dziewczyna nawet nie starała się kryć swojego rozbawienia. Laura posłała mi dyskretne spojrzenie kątem oka, które sugerowało, że czuła się zażenowana bezpośredniością koleżanki. Nie mogłam powiedzieć tego samego o sobie.
— Takie życie. A leci całkiem nieźle — rzuciłam z lekkością, zaskakując tym dziewczynę. Najwyraźniej oczekiwała, że zacznę się przed nią kajać, zanim poleci do reszty korytarza radośnie obwieścić o moim sercu z kamienia. Albo o jego braku. Wszystko zależało od tego, jak duże było ówcześnie zapotrzebowanie na szkolne plotki.
CZYTASZ
Gdzie mój Vincent?
Teen FictionSzesnastoletnia Helena próbuje przedrzeć się przez wspomnienie nieszczęśliwej miłości. Myślami wraca do wydarzeń sprzed roku, nieustannie zadając sobie pytanie „Gdzie mój Vincent?". Początki są słodkie, niewinne i jakże niespodziewane. Jednak jedno...