V

14 2 15
                                    

Pierwszy pocałunek jest przełamaniem lodów. Tak, jak pierwsza rozmowa oswaja nas z obecnością nowopoznanej osoby, tak nie mający wcześniej miejsca całus oswaja nas z jej bliskością. Znikają bariery i intensyfikuje się uczucie, które powoli rozkwita, by rozwinąć swe pąki podczas splotów języka.

Z takiego miejsca nie da się już całkowicie cofnąć i zdystansować do byłej sympatii. To znaczy, oczywiście, że się da, ale udawać. Udawanie nie ma nic wspólnego z faktycznym wycofaniem się do punktu wyjścia. Rozum bierze udział w grze, przez którą serce cierpi. Czasami jednak nie istnieje inne wyjście.

***

Nadeszły dni, które swoim scenariuszem przypominały bajkę. Tamten spacer nad rzeką i usta Vincenta sprawiły, że znalazłam się w zupełnie innym wymiarze. Zazwyczaj początki znajomości miały słodki smak, ale nasz początek wręcz przypominał ulepek.

Codzienne wiadomości na dzień dobry i dobranoc, rozmowy na szkolnym korytarzu ze splecionymi dłońmi, długie spacery do późnej pory i kradzione pocałunki w wysokich trawach – tak wyglądała moja codzienność. Mroczny Vincent pojawiał się wszędzie, gdzie tylko spojrzałam i po raz pierwszy nie czułam z tego powodu dyskomfortu. Chciałam go widzieć, nieważne czy w gronie jego znajomych, które dzięki naszej znajomości skrupulatnie się powiększało, czy kompletnie samego, czekającego aż zobaczy mój uśmiech. On był skarbem, słońcem, które najchętniej umieściłabym w swojej kieszeni.

Z biegiem czasu zaczęliśmy wspólnie pojawiać się przy murku. Nie uszło to uwadze ludziom ze szkoły – zaczęli witać się z Vincentem i zagadywać go na przeróżne tematy. Szybko odkryli, jak wspaniałe poczucie humoru posiadał; czułam się dumna, że spotykam się z tak inteligentnym chłopakiem, a jego tusza przestała mieć dla kogokolwiek znaczenie. Cieszyłam się na myśl, że chłopak już nigdy nie doświadczy samotności i coraz więcej osób poznało się na jego osobowości wesołka.

Laura była trochę zła, że nie miałam dla niej tyle czasu, co kiedyś, jednak sama spotykała się z Marcinem, który swoją drogą szybko załapał jedną falę z Vincentem. Nasze wspólne spotkania na przerwach często wyglądały tak, że chłopaki dyskutowali na jakieś poważne tematy, przeplatając to żartami, a my z Laurą plotkowałyśmy na ich temat, opowiadając sobie przebieg naszych randek. Oczywiście nie mieli o tym zielonego pojęcia, co zawsze nas bawiło.

— Czarna Mambooo! — zawołał znajomy, niski głos, a tors jego właściciela przytulił się do moich pleców. Długie ręce oplotły mi szyję i ramiona, rozsiewając cudowny zapach Vincenta.

Położyłam dłonie na jego dłoniach, odchylając trochę głowę do tyłu, by lepiej się w niego wtulić. Posłał mi pandzie, wygłodniałe spojrzenie, od którego zarumieniły się moje policzki.

— Co tam, Niedźwiedziu? — Uniosłam brwi z tajemniczym uśmiechem. Właśnie trwała przerwa przed ostatnią lekcją, a ja nie mogłam się doczekać aż opuścimy budynek szkoły i spędzimy trochę czasu sam na sam.

— A nic. Tak sobie ciebie wołam — odparł potulnie, wsadzając na chwilę nos w zagłębienie mojej szyi. Pogłaskałam go po omacku po włosach, na co mruknął z zadowoleniem.

— Nie mogę uwierzyć, że za dwa tygodnie sobie stąd pójdziesz i już nie wrócisz. — Wydęłam ze smutkiem usta, rozplątując się subtelnie z objęć chłopaka i stając naprzeciwko niego. Chwycił mnie za ręce i wygiął zabawnie wargi, choć doskonale wiedziałam, że ta myśl nie napawała go entuzjazmem.

— Wrócę. Będę cię tu odwiedzać. — Założył kosmyk moich brązowych włosów za ucho. — Poza tym ty też za niedługo skończysz gimnazjum i zaczniesz rozglądać się za liceum.

Gdzie mój Vincent?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz