Epilog.

397 18 13
                                    


 Przyjaciele.

Ludzie za których oddamy życie, ale również ludzie, który oddadzą życie za nas.

Ale czy to reguła?

Może ktoś powie, że nie są potrzebni, że nie ufają ludziom, i innego tego typu głupoty, których ja w rzeczy samej nie popieram.

Dla mnie są to osoby, które nas ratują. Ratują nas przed nami samymi.

 Każdy potrzebuje takiej osoby, której, najprościej w tym pierdolonym świecie, może się wygadać i zaufać.

Ale czy każdy jest warty zaufania? 

Oczywiście, że nie.

Lecz, nie możemy się zamykać się w bańce, i nie potrafić zaufać komukolwiek, do póki nie spróbujemy.

Bo może właśnie, przez zamykanie się na kogoś, zrezygnujemy na swoje własne życzenie ze znajomości, lub nawet przyjaźni, która może nas uratować od zła.

Do moich przyjaciół, dla których poświęciłabym wszystko, zaliczałam pewnych sześciu idiotów i jedną blondynkę.

Ludzie, za którymi bez zawahania skoczyłabym w ogień właśnie stali przede mną, ponownie, życząc mi wszystkiego najlepszego.

-Koniec! Teraz ja chce coś powiedzieć. Pozwólcie.-powiedziałam głośno, przez co wszystkie oczy zostały skierowane na mnie, więc wstałam i zaczęłam mówić.

-Przez wiele lat, czułam się samotna. Mimo, że Jasmine i Jeremy, wciąż przy mnie byli, brakowało mi mamy. I taty, którego praca wchłonęła w całości. Oczywiście, ani ja, ani mój brat, nigdy nie mieliśmy nic przeciwko. Aż do czasu. Brakowało mi rodziny. Brakowało mi wspólnych kolacji, kłótni o byle co, wspólnego gotowania i uśmiechu. Szczerego uśmiechu. Przez kilka lat, kiedy ktoś się mnie pytał czy wszystko okej, zawsze odpowiadałam, że tak. Kłamałam. Chociaż dobrze wiem, że wy też o tym wiedzieliście, co mogliście zrobić, skoro sama się upierałam? Nic.-przerwałam na chwile skanując wszystkie twarze, które wbijały we mnie swój przeszywający wzrok.

I kiedy łzy pojawiły się w moich oczach, zaczęłam kontynuować.

-I wiecie co? Teraz już niczego mi nie brakuje. Bo ja już wszystko mam. Mam rodzinę. Mam rodzinę, dzięki której chce wstawać rano, i mam ochotę się uśmiechać. A najważniejsze jest to, że mam ochotę się uśmiechać, i to szczerze. Przy was wszystko jest łatwiejsze. I chce wam podziękować. Tak cholernie wam dziękuje, że was mam..-i nagle wszyscy zaczęli wstawać i iść w moją stronę.

-Boże Cass.-zaczęła Jasmine.

-Nie masz za co dziękować skarbie.-powiedział Ethan.

Kiedy poczułam jak sześć par ramion obejmuję mnie, pierwszy raz od dawna, poczułam się jak w domu.

Nie poczułam tylko jednego człowieka, dzięki któremu, czułam się jakby te wszystkie lata, przez które, płakałam za mamą nie miały miejsca.

Luke'a.

Kiedy wszyscy się ode mnie odsunęli, rozejrzałam się do o koła aby wyszukać chłopaka.

I w tym samym momencie, poczułam jak brakujące ramiona, owijają się w okół mojej talii i przyciągają mnie mocno do swojego ciepłego ciała.

-Jestem. Spokojnie.-usłyszałam cichy szept obok mojego ucha.

Uśmiechnęłam się na te słowa, i potwierdziłam się w przekonaniu, że chce dokończyć moją przemowę.

-Kocham was. I nie wyobrażam sobie, jakby miało wyglądać moje życie bez was. Bo to, że wy jesteście przy mnie..-spojrzałam na czterech chłopaków, którzy są w moim życiu od tak nie dawna, a tak cholernie dużo dla mnie znaczą.-Zawdzięczam Luke'owi Adamsowi. Dziękuje. Dziękuje ci za to, że zamiast jednego brata. Mam ich aż pięciu.-wyplątałam się z jego objęć, aby spojrzeć mu w oczy. Chłopak nie czekał zbyt długo i wpił się w moje usta a ja uśmiechnęłam się na ten gest.

Beginning of the end Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz