część 4

605 42 10
                                    

Był poniedziałek. Jak co rano w tygodniu wstałam wcześniej, pograłam kilka kawałków na gitarze po czym udałam się do szkoły.

Nie zaprzątałam sobie głowy wczorajszą sytuacją.

Obiecałam sobie, że spróbuję już nigdy nie doprowadzić do tak poważnej konfrontacji tej dwójki lecz wiedziałam, że jeżeli się wszyscy przyjaźnimy jest to wręcz niemozliwe.

Przed bramą szkoły odetchnęłm lekko, a następnie ją przekroczyłam, od razu do noich uszu dotarły krzyki... jakby bójki? To było normalne w tej szkole i lubiłam oglądać takie przedstawienia, więc zamiast na lekcje podążyłam w tamtym kierunku.

- Zostaw ją po prostu w spokoju - usłyszałam gdy byłam już blisko zdarzenia. Wryło mnie w ziemię, to był głos Haringtona.

Teraz już nie szłam tylko zaczęłam biec. W trakcie rozmyślałam z kimś się bije i oczywiście o kogo? I modliłam się, żebym nie była to ja.

Związek ze Stevem był dość burzliwy. Dużo się kłóciliśmy, a szczególnie o to, że nie chce wycjpsizc z domu. Wolałam siedzieć tutaj i brzdękać na mojej gitarze. W końcu tego nie wytrzymałam i zerwałam z nim, ale nie żałowałam. Było to dość stosunkowo niedawno i on dalej to przeżywał.

- Słyszałeś, zostaw ja! - krzyknął jeszcze raz Harington w stronę swojego przeciwnika.

- Bo co? I tak nie jesteście już razem! - odparła druga osoba, która był mój przyjaciel, mój kompan - Eddie.

Na początku mnie wryło, nie widziałam, co mam robić, w końcu wyszłam przed tłum gapiów i krzyknęłam:

- Ty łajzo!! Nie masz nic lepszego do roboty? Poza tym on ma rację, nie jesteśmy już razem.

W trakcie mówienia podeszłam do niego i w twarz przyłożyłam potocznie zwanego liścia.

Wiedziałam, że tego też będę później żałować.

Co ja kurde, ostatnio mam fetysz dawania mężczyznom po policzkach?

- Steve, wybacz, ja... - zaczęłam, ale on nie zaprzątał sobie głowy tym, co mówię.

Źle zrobiłam.

Już myślałam, że Harrington idzie w stronę swojej klasy, ale on jedynie zamachnął się i strzelił Eddiemu w twarz. Ten wstał i oddał mu jeszcze mocniej, wyciągając język i drocząc się z nim.

Krzyknęłam, gdy wszczęli bójkę. Weszłam między nich.

- Jeśli nie przestaniecie, zerwę kontakt z każdym z was - oznajmiłam poważnie. Ci się trochę uspokoili, ale dalej zabijali się wzrokiem.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy się rozeszli, razem ze mną.

Przez całą lekcję miałam wyrzuty sumienia. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Byłam pewna, że to jakiś nauczyciel chcący kogoś na chwilę zabrać.

Zabraną osobą okazałam się ja.

Zabierającą - Steve.

Rozmawialiśmy chwilę o tym zdarzeniu. Przeprosiłam go, ale on zamiast "nie ma sprawy", co było w jego stylu, przyłożył swoje usta do moich. Ich dotyk od zawsze był kojący, potrafił mnie uciszyć w pare sekund swoją rozkoszą. Przerwałam to, gdy usłyszałam kroki na korytarzu.

Żesz cholera jasna, nie wierzę.

Eddie.

Najwyraźniej szedł akurat do łazienki. Zetknął na nas, nic nie mówiąc i mierząc Harringtona wzrokiem. Szybko zostawiłam Steve'a i wróciłam do klasy całą zaczerwieniona.

Skończyły się lekcje.

Poszłam do swojej szafki odłożyć książki. Gdy otworzyłam drzwi, wyleciała mała karteczka. Podniosłam ją, chcąc ją wyrzucić - to pewnie jakiś niewyrzucony papierek. Nagle zauważyłam, że jest na niej jakiś napis.

"Gramy dzisiaj razem na gitarach?".

❝miłość do gitary i ciebie❞ eddie, steve ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz