5.

191 23 1
                                    

Poczułam szturchnięcie na ramieniu. Wzięłam głęboki wdech i półprzytomnie otworzyłam oczy. Mruknęłam coś pod nosem.

- Idę ogarnąć woki toki, ty śpij sobie dalej.

- To na chuj mnie obudziłeś?

- Żebyś się nie przestraszyła, gdy mnie nie będzie - mrugnął.

Przewróciłam oczami.

- Dobra, ale idę z tobą.

- Jak chcesz - wzruszył ramionami i wydał zezwolenie na wspólne wyjście z kryjówki.

Znaleźliśmy mały domek letniskowy niedaleko naszej kryjówki. Wyglądał niepozornie, wokół było też niewiele ludzi, jakąś małą rodzinka. Idealnie.

Na zewnątrz, tuż na jego tyłach, ludzie najwyraźniej urządzali ognisko. Było całe  obstawione różnej wielkości stołami, na których znajdowały się przeróżne rzeczy. Nagle do moich oczu na jednym z nich rzuciło się woki toki. Szturchnęłam Eddiego ramieniem i wskazałam je palcem.

Munson pokiwał głową i na kuckach zaczął iść w stronę przedmiotu. Chciałam się trochę wygodniej usadowić, przekręcając się na drugą stronę, przez co niechcący zrzuciłam coś ze stołu.

Kurwa. Jebany dzbanek.

Eddie natychmiast odwrócił się w moją stronę i otworzył szeroko oczy. Zza stołu zauważyłam, że wzrok ludzi jest skierowany w naszą stronę. Ktoś wskazał na mnie palcem. Wstałam i zaczęłam uciekać, Eddie tuż za mną. Długo nas nie gonili, więc po jakimś czasie przystanęliśmy w naszym ukochanym lesie.

- No i się nie udało. Trzeba iść gdzie indziej - wydusił Eddie. Nie mieliśmy innego wyjścia.

- Przepraszam - szepnęłam.

- Nie przejmuj się - objął mnie ramieniem i się uśmiechnął. - Ty wiesz ile razy mi się tak stało podczas stałych akcji?

Po drodze do następnego miejsca opowiedział mi śmieszną historię z sytuacji podobnej do tej. Cała się uśmiałam.

W końcu dotarliśmy na miejsce.

Tym razem natrafiliśmy na inny domek, także letniskowy, w dodatku całkiem nieopodal. Wyglądał, jakby mieszkali w nim jacyś bogaci ludzie, więc był idealnym celem na naszą kradzież.

Zakradliśmy się od tyłu, gdzie znajdowały się drzwi na tarasach, oraz które odrazu prowadziły do salonu i kuchni, gdzie prawdopodobnie moglibyśmy znaleźć nasz ostateczny cel podróży tutaj. Eddie kazał iść mi za sobą, więc posłusznie wykonałam jego polecenie i schowałam się za jego plecami. Chłopak nie musiał się siłować z oknem balkonowym, ponieważ było ono swobodnie otwarte, co świadczyło o tym, że w środku znajdowali się osoby, także musieliśmy zachować szczególną ostrożność.

Wnętrze było skromnie urządzone. Salon połączony z kuchnią oraz schody prowadzące do innych pomieszczeń. Wszystko w kolorach czerni oraz bieli, co dawało odpowiadający mi kontrast.

Eddie kazał mi przystanąć i powiedział, że w dość szybkim tempie spróbuje znaleźć coś, czym byśmy mogli skontaktować się z jego przyjaciółmi. Posłusznie wykonałam jego polecenie.

Przystanęłam po środku małego saloniku i spojrzałam w stronę kuchni. Wypolerowane blaty, matowe szafki, a wszystko to wyglądało na bardzo sterylne miejsce, na takie, którego nikt w życiu by nie używał.

Na pierszym blacie, który był tak zwaną "wyspą" i służył zapewne za stół, zauważyłam miskę z owocami, a wypełniały ją szczególnie jabłka. Pomyślałam, że jeżeli i tak już coś kradniemy, to jeden owoc nie zrobi żadnej różnicy. Ostrożnie i po cichu podeszłam do koszyka i złapałam pietwsze z brzegu jabłko, a była to najgorsza decyzja mojego życia. Owoce nie wytrzymały i jedno po drugim runęły na ziemię z ogromnym hukiem.

Serce zatrzymało mi się na moment, a gula stanęła w gardle, nie umiałam się poruszyć i widzialam, że zrobiłam coś złego. Czekałam na Eddiego, bo wiedziałam, że to on jak zawsze mnie uratuje.

Znowu. Do cholery jasnej, znowu zjebałam całą akcję. Usłyszałam głosy obcych, dostałam deja vu.

Nagle do salonu z powrotem wpadł Eddie. Wspólnie wybiegliśmy stamtąd, gdzie weszliśmy i z całej siły uciekaliśmy w las. Tym razem nie było miejsca na przystanek. To byli bogaci ludzie, tak więc do wszystkiego mogli się przyczepić i wezwać policję.

Gdy w końcu dostaliśmy się pod czaszkę, padłam na ziemię jak nieprzytomna. Moja kondycja konała.

- Przepraszam... Przeze mnie znowu nam się nie udało... - zasmuciłam się.

Eddie przykucnął przy mnie i uśmiechnął się szeroko.

Czemu on się tak szczerzy?

Podniósł swą rękę do góry. O cholera. Trzymał w niej bezprzewodowe woki toki. Wyrzucił je obok siebie, na tyle delikatnie, by się nie rozwaliło i złapał moje policzki w swoje dłonie. Szybko jak błyskawica złączył nasze usta na dokładnie pięć sekund, po czym się odsunął. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.

❝opadamy na dno❞ eddie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz