6

8 1 0
                                    

Niosąc na rękach lekką jak piórko Michelle czuł dokładnie jej oszałamiający zapach. Nie potrafił zidentyfikować go z czymkolwiek tak jak w wielu książkach, które czytał. Nie pachniała jak ,,kwiat róży o poranku" czy ,,bukiet kwiatu lawendowego". Miało to w sobie ładne perfumy lecz również coś charakterystycznego tylko dla niej. Posadził ją bezpiecznie na ławce pod gabinetem pielęgniarki i zapukał do drzwi lecz nie usłyszał odpowiedzi. Pociągnął za klamkę - nic. Najwyraźniej ta głupia baba - pomyślał - znowu robi sobie przerwę na ploteczki przy kawie ze szkolną psycholog. Wyjął swój telefon i wybrał numer sekretarki.

- Cześć, mogłabyś dla mnie znaleźć pielęgniarkę? Mam kontuzjowaną uczennice, a jej nie ma. Dziękuję.

Rozłączył się po otrzymaniu potwierdzenia.

Spojrzał na Michelle, która zasypiała na ławce. Przestraszony klęknął przed nią i potrząsnął za ramiona. Drugą ręką złapał jej małą dłoń.

- Michelle, nie śpimy, nie będziesz mi tu mdlała. - Zerknęła na niego. Jeżeli zajmie ją rozmową może wytrzyma do przyjścia pomocy. - Może w takim razie opowiem ci coś.

Pokiwała znowu głową. Uznał to za potwierdzenie zatem rozpoczął swój monolog.

- Dzisiaj przyszedłem poprosić trenera aby pomógł mi zorganizować wyjazd na basen dla naszej klasy ale nie wiem czy to wypali. Co mogę ci jeszcze powiedzieć... Twoje wypracowanie bardzo mi się podobało, naprawdę dobra robota. Chciałbym tylko takie prace czytać. Patrząc też na twoje oceny z poprzedniej szkoły uważam, że masz duży potencjał, który szkoda by było zmarnować. Musimy porozmawiać na temat konkursu przedmiotowego.

Michelle posłała mu szczery uśmiech przez który jego serce mocniej zabiło w momencie kiedy przyszła pielęgniarka.

- Dziękuję bardzo panie Tomlinson. Teraz zajmiemy się tobą złociutka.

Odetchnęła z ulgą kiedy została sama z pielęgniarką w jej gabinecie. Było jej tak strasznie wstyd przed Tomlinsonem. Jeszcze na dodatek nosił ją... i trzymał za rękę. Nie wiedziała co o tym myśleć. W głowie już mniej się jej kręciło, a krwotok z nosa powoli ustawał. Miała słabe naczynka, a upadek mimo, że nie groźny spowodował ich pęknięcie. Dlatego przez głupie stolczenie poszło tyle krwi.

- Tyle widziałam tutaj złamanych nosów, że gwarantuje ci, że u ciebie skończyło się tylko na stolczeniu. Poza tym musisz iść do sekretariatu albo wychowawcy aby zwolnić cię z reszty lekcji. Musisz odpocząć i zrobić sobie zimny okład w domu.

- Dziękuję - rzuciła przez ramię i wyszła z gabinetu. Nie patrząc na nic poszła jak strzała przed siebie. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu.

Pisnęła głośno kiedy poczuła czyjś dotyk na ramieniu. W przeciągu sekundy odwróciła się i stanęła przed Louisem. Kompletnie się go tutaj nie spodziewała. Była pewna, że po odprowadzeniu jej do gabinetu wróci do swoich obowiązków.

- I jak?

- Wszytko w porządku proszę pana. Muszę iść do sekretariatu żeby zwolnić się do domu.

- Przecież ja mogę cię zwolnić. Chodź, odprowadzę cię. Zadzwonić do kogoś żeby cię odebrać?

- Nie, nie. Sama zadzwonię.

W drodze do drzwi szkoły Louis uważnie obserwował czy jego biedactwo znowu nie traci równowagi. Ale wychodzi na to, że już jest lepiej. Jedynie ma czymś zabezpieczony nos.

Dziewczyna zaczynała denerwować się coraz bardziej. Rodzice od niej nie odbierali i była pewna, że mężczyzna jej samej nie puści. Mogła iść do sekretarki ona na pewno wypuściłaby ją bez problemów. Kiedy ojciec nie odebrał od niej kolejnego telefonu przypomniała sobie, że na dodatek nie ma kluczy od domu.

salvation of fiend - Louis TomlinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz