• • • 11 listopada 1996 rok • • •
• • • PENSYLWANIA, Tionesta • • •
Tak jak wszyscy się mogli spodziewać, na następny dzień kiedy to oboje powrócili do mieszkania dziewczyny wytrzeźwieć i pozabierać notatki czy ubrania, żadne z nich nie przyznało się do tak haniebnego czynu jak pocałunek z dotychczasowym wrogiem. Jak to tak można? Gdyby Lizzie znała swoją babkę czy prababkę pewnie by się w grobie przewracała przeganiając wszelkie robale, które wpełzły w rozkładającą się trumnę. Czemu ona nie przegoniła go jak jej babcia te cholerne szkodniki?
Poranek minął jakby nic się wczoraj nie wydarzyło. Wypili, dobrze się bawili i koniec historii. Znaczy, byłby koniec, gdyby spojrzenia Tima w jej stronę nie były dłuższe, niż normalnie, a jej piegowate policzki nie pąsowiały w o wiele szybszym tempie. Dziewczyna jedyne co mogła do siebie powiedzieć, gdzieś w duchu to, że będą z tego kłopoty. Przewidywała kryzys, jak zwykle, ale jak tu nie przewidywać samych najgorszych scenariuszy w momencie, w którym oboje byli mordercami pracującymi dla tego monstrum? Najlepiej byłoby porzucić wszelkie odruchy czy tym podobne zachowania co do wczorajszego wieczoru, zapomnieć ot tak. Wczorajszego wieczoru nie było, koniec i cholerna kropka na końcu.
Wright miał podobne przemyślenia, może nie aż tak skrajne, ale dopadał go delikatny lęk. Gdzieś z tyłu głowy odzywał się ten szpetny, cichy głos przypominający mu kim jest i dla kogo pracuje, jak niesforny pies w kolczatce uwiązany na łańcuchu. Też uważał, że dobrze się bawili, ale nie miał problemu już, aby przyznać, że ją lubi. Szczególnie, że teraz kiedy analizował jego własne zachowania wcześniej myślał o tym z jakich przyczyn brała się jego irytacja co do jej paranoicznych myśli. Dochodził do jednego wniosku - martwił się o nią. Jak starszy "kolega" o młodszą "koleżankę", tyle że jej myśli pędziły zbyt szybko, miała ich zbyt wiele naraz w jego mniemaniu. Zastygł w bezruchu z uniesioną dłonią i zaciśniętymi wargami zwracając uwagę fioletowowłosej, która zalewała im zbawienną porcję dziennej kofeiny.
— Wszystko okay? — zapytała unosząc brew. Oczy miała równie podkrążone co on przez znikomy sen, ale ich chroniczne zmęczenie było na tyle normalne, że mało co na to zwracali uwagę.
— Czy... Czy ty pamiętasz co się działo przed powrotem tutaj? — Niezauważalne drgnęła na wspomnienie, które zalało ją falą miłych ciarek. Poczuła ponownie fantomowy nacisk jego warg na swoje, i to jak wplotła dłoń w jego o dziwo miękkie włosy, i to jak zmniejszyła uścisk drugiej ręki na jego nadgarstku, aby po chwili być złapaną i spleść razem z nim palce. Uciekła szybko wzrokiem skupiając się na zalaniu kubków.
— Nie. Znaczy nie do końca. Pamiętam mniej więcej jak wróciliśmy, bo się irytowałam, że kluczem nie mogę trafić do zamka, ale wcześniej to tak średnio. — Chłopak na nowo zacisnął wargi czując niebezpieczny zacisk wyimaginowanej kolczatki na szyi, aby dał spokój i postanowił zrobić to co dziewczyna - udawać, że wczorajszego wieczoru nie było. Wymazany ze wspomnień, jak połowa jego lat nastoletnich. Może to było bezpieczniejsze, ale czuł delikatne ukłucie, że możliwie nigdy taka sytuacja się już nie powtórzy. Znowu wróci złość i strach, ale czy będzie na nowo umiał zaatakować z myślą usunięcia jej z powierzchni ziemi? Nie wiedział czy dałby radę znów używać siły w takim celu i dodawać na jej ciele jeszcze więcej blizn.
Zanim mężczyzna zdążył upić trochę kawy z parującego naczynia zerknął na Lizzie, która popatrzyła na dwie ciemnoróżowe ampułki.
CZYTASZ
HARD TO TOUCH YOU • masky
Horror❝ jasne piesku slendermana, zapomniałam jacy wy proxies jesteście wspaniali! to wcale nie tak, że działacie na zlecenie jakiegoś pojebanego stwora, który powie wam porwać, a wy zaszczekacie jak ostatnie suki i wykonacie polecenie bez mrugnięcia okie...